day 28 - euforia

15.8K 1.6K 179
                                    

Hej, ludzie, kocham was bardzo za te 100 tysięcy odczytów, wiecie? Wczoraj wieczorem myślałam, że zacznę krzyczeć ze szczęścia, ale obudziłabym dwuletnie dziecko w pokoju obok, więc byłoby trochę nieciekawie. Anyway, dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! 

+ SELF PROMOTION: Po 30 days zacznie się nowe opowiadanie, w sumie już się zaczęło, bo dwa dni temu pojawił się prolog, ale tak po całości ruszę po skończeniu tego. x 

JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ ASDFGHJHGFD 

 ✖ ✖ ✖

 - Kawa?

- Uwielbiam.

- Herbata?

- Mało, ale bywa.

Mruknęłam, zastanawiając się, o co jeszcze mogłabym zapytać. Zastukałam palcami o stolik, przy którym siedzieliśmy; zmrużonymi oczami przyglądałam się uśmiechniętemu w moim kierunku Ashtonowi.

- Fifa? – rzuciłam podejrzliwie, trzymając kciuki, żeby padła negatywna odpowiedź.

- O nie, zdecydowanie nie – skrzywił się i pokręcił głową, a ja westchnęłam.

- Jesteś idealny – mruknęłam rozmarzonym głosem, opierając głowę na ręce i patrząc na niego czule. Irwin zaśmiał się głośno, przyciągając tym uwagę kilku innych ludzi siedzących w kawiarni. Pochyliłam głowę, próbując się ukryć przed ich spojrzeniem, gdy Ashton rzucał szczere Przepraszam.

- Wiem – stwierdził, tym razem cicho, tylko do mnie. Przygryzłam wargę, jednak to nie powstrzymało cisnącego się na moje usta uśmiechu. Spojrzałam na niego nieśmiało. Nie zastanawiało mnie, jak to się stało, że siedziałam teraz z nim jako moim chłopakiem; za dwa dni wyjeżdżam i nie zamierzałam tego roztrząsać. Blondyn pochylił się nad stolikiem, uniósł dłonią moją głowię i łagodnie musnął moje usta swoimi, mrucząc cicho i uśmiechając się rozczulająco. Zachichotałam i odsunęłam się od niego, rozglądając się po wnętrzu przyjemnej kawiarni.

- Ludzie się patrzą – zaśmiałam się cicho; tak w rzeczywistości nie obchodziło mnie ani trochę, że inni klienci rzucali nam nieodgadnione spojrzenia.

- Mam to gdzieś – żachnął się i założył ręce na klatce, piorunując wzrokiem jakiegoś elegancko ubranego mężczyznę dwa stoliki dalej, który przyglądał nam się z grymasem na twarzy. Facet szybko spuścił wzrok na gazetę w dłoniach, a ja zakryłam usta ręką, próbując się nie roześmiać.

- Ja też – potwierdziłam z rozbawieniem; ton mojego głosu zwrócił uwagę Ashtona ponownie na mnie. Jego spojrzenie momentalnie złagodniało, gdy chwycił w dłonie kubek z ciągle parującym latte.

- Nie będzie mnie jutro – powiedział po chwili ciszy. Wyraźnie zmarkotniał, gdy sobie to przypomniał. Ja natomiast zamrugałam, przetwarzając jego słowa.

- Dlaczego? – zapytałam, przeklinając się w myślach za to, że wyczułam w tym pytaniu pretensję.

- Jakiś czas temu obiecałem mamie i dzieciakom, że pojadę z nimi do Newcastle do rodziny – westchnął z wyraźną złością i pokręcił głową. – To tylko jeden dzień, wrócę do twojego odlotu, Brooke.

Uśmiechnęłam się niepewnie, gdy złapał mnie za rękę i ścisnął moje palce. Uniósł ją do ust i przycisnął do swojego policzka, po chwili przekręcił głowę i pocałował lekko jej wewnętrzną stronę, sprawiając, że wzdłuż mojego ramienia rozszedł się przyjemny dreszcz. Czułam pod palcami kilkudniowy zarost, jednak mi nie przeszkadzał.

- Okej – westchnęłam cichutko. Na tym skończyła się nasza rozmowa na poważne tematy. Resztę wieczoru spędziliśmy na opowiadaniu sobie zabawnych historii, spławianiu nachalnych spojrzeń ludzi oraz głośnym śmiechu.

Gdy wyszliśmy z kawiarni, opatuliłam się mocniej beżowym swetrem. Słońce już zaszło, a wraz ze zmierzchem przyszedł chłodny wiatr. Latarnie uliczne zaczęły się już zapalać, rzucając światło na ciemniejsze zakamarki spokojnej ulicy, na której się znajdowaliśmy. Ashton mocno objął mnie ramieniem i w ciszy ruszyliśmy chodnikiem do domu. Co jakiś czas uśmiechaliśmy się do siebie, nawet nie wiem, dlaczego. Nie wiem, co te uśmiechy miały oznaczać. Wiem za to, że zdecydowanie podobał mi się sposób, w jaki Ash się uśmiechał. To był taki ciepły uśmiech, mówiący, że wszystko będzie w porządku.

W pewnym momencie naprzeciwko nas pojawiła się dwójka ludzi. Stara kobieta trzymała ciasno ramię mężczyzny, pewnie jej męża. Szli powoli, wpatrując się w chodnik z małymi uśmiechami na spokojnych, pomarszczonych twarzach. Ashton coś opowiadał, śmialiśmy się, a gdy byli obok nas, grzecznie kiwnęliśmy głowami w ich kierunku. Para odkiwnęła, patrząc na nas z ciekawością. Gdy już się minęliśmy, po pustej ulicy rozszedł się cichy, zachrypnięty głos.

- Byliśmy tacy samy, Emily – powiedział rozmarzonym głosem mężczyzna, a kobieta się zaśmiała, przyznając mu rację.

- Tęsknię za tymi czasami – wyznała.

Było w tym coś… pięknego. Tyle lat spędzonych razem. Chciałabym na starość mieć kogoś takiego, to byłoby cudowne, spacerować sobie po mało ruchliwych ulicach i wspominać lata młodości, które były najpiękniejszymi latami mojego życia.

Bez słowa doszliśmy pod mój dom. Zrobiło się już całkiem ciemno. Stanęliśmy pod jedną z latarni, trzymając się wzajemnie w mocnym uścisku. Odetchnęłam głęboko, wciskając twarz w bluzę Ashtona. Wypuszczając powietrze, usłyszałam i poczułam, jak blondyn cicho chichocze. Uniosłam na niego wzrok, marszcząc z rozbawieniem brwi.

- Łaskoczesz mnie oddechem – wyjaśnił, uśmiechając się i przyciskając głowę do ramienia, kryjąc tym samym miejsce, gdzie go połaskotałam. Parsknęłam i pokręciłam głową; odsunęłam się od niego, jednak nie puściłam jego ręki.

- Dobranoc, Ashton – powiedziałam w końcu cicho, ściskając mocniej jego palce.

- Dobranoc, Brooklyn – odpowiedział, nachylił się i pocałował mnie, obejmując w pasie i przyciągając mocniej do siebie. Odwzajemniłam pocałunek, przysuwając jego głowę bliżej.

Gdy w końcu się od siebie odsunęliśmy, Ashton uśmiechnął się do mnie po raz ostatni i odwrócił się, ruszając do domu. Stałam w miejscu, tocząc w głowie walkę. Ash był już parę metrów dalej, przechodził właśnie pod drugą latarnią, gdy nabrałam głęboko powietrza i zawołałam jego imię. Chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Kocham cię, Ashton – wydusiłam w końcu cicho. Nie byłam pewna, czy to usłyszał, ponieważ stał ciągle w miejscu, patrząc na mnie. Nie widziałam dobrze jego twarzy, nie potrafiłam powiedzieć, jak wygląda, czy to do niego doszło.

Ale gdy ruszył biegiem w moją stronę, objął mnie ramionami i mocno pocałował, wiedziałam, że usłyszał. Czułam różnicę w tym pocałunku, był inny, bardziej czuły, jakby przez ten gest chciał mi odpowiedzieć.

- Ja ciebie też, Brooke – wymruczał w końcu, muskając swoimi ustami moje, po czym ponownie mnie pocałował, wprawiając całą moją duszę w nieznaną do tej pory euforię. 

30 days // a.irwin ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz