Kończę swój monolog, a wszyscy wpatrują się we mnie jakbym była najciekawszym obrazem świata. Normalnie bałabym się, że powiedziałam coś nie tak, ale wszyscy się uśmiechają. Postanawiam, więc zerknąć na moją ukochaną, a ona szybko pochyla się w moją stronę i złącza nasze usta w pocałunku, w ogóle nie przejmując się tym, że jej dziadkowie patrzą. Oczywiście kim bym była, gdybym nie odwzajemniła pocałunku. Kiedy zielonooka się ode mnie odsuwa, jej babcia zabiera głos.

-Oh, zaplanowałaś, że zostaniecie małżeństwem - kobieta się uśmiecha. Wygląda jakby jakiegoś rodzaju obawy ją opuściły - to bardzo dojrzałe, myślisz o ślubie?

-Um, właściwie to nie. Prawie nigdy nie myślałam o ślubie - odpowiadam zgodnie z prawdą - bardziej chodzi o to, że żyłam bez Lauren ponad dziewiętnaście lat i jestem pewna, że nie chcę żyć bez niej ani jednego dnia dłużej, więc to dla mnie dość oczywista kolej rzeczy.

Uważam za dość fascynujące to, że kiedy byłam młodsza i wydałam swój pierwszy singiel, potem album, zagrałam pierwszy koncert, wygrałam pierwszą nagrodę, pojechałam w pierwszą trasę... jednym słowem zaczęłam spełniać marzenia, byłam tak bardzo szczęśliwa, że myślałam, że bardziej się nie da. Przecież zawsze o tym marzyłam, od dziecka właściwie. Teraz wystarczy jeden pocałunek mojej zielonookiej księżniczki, bym kompletnie zapomniała o tamtych momentach. Jedna osoba przewróciła moje myślenie do góry nogami tak bardzo, że nawet największe sukcesy w życiu nie dają mi tyle szczęścia, co jej bliskość.

W sumie, moim największym sukcesem w życiu była jej zgoda na zostanie moją dziewczyną.

Nagle słychać jakiś hałas przy płocie, jakby uderzenie. Obracam tam głowę i dostrzegam jakiś ruch, ale nie jestem nawet w stanie stwierdzić czy było to coś dużego, czy bardziej coś rozmiaru wiewiórki. Czuję jak Lo ściska moje ramię. Przestraszyła się.

-Dziewczynki, nie ma się czego bać, to pewnie kot sąsiada. Przychodzi tutaj mnóstwo razy dziennie, ale jest strasznie płochliwy. Nawet pogłaskać się go nie da jeśli nie ma się szynki w ręce - starszy pan przedstawia nam swoją teorię, a ja nie mam powodu, by mu nie wierzyć. Mieszka tutaj bardzo długo, więc nie zamierzam kwestionować jego znajomości standardowych wydarzeń na własnym podwórku.

-Dziadku, możemy już wejść do środka? - zielonooka zadaje pytanie.

-Oczywiście, jeśli tylko chcesz - mężczyzna posyła szatynce pokrzepiający uśmiech, po czym wstaje z miejsca.

Wszystkie powtarzamy jego ruch zasuwając za sobą krzesła. Babcia Lo bierze imbryk po herbacie do środka, a ja i moja dziewczyna zabieramy puste filiżanki. Państwo Jauregui wchodzą do domu pierwsi, a my idziemy kawałek za nimi. Kiedy jesteśmy już w kuchni, wkładamy brudne naczynia do zmywarki, a następnie udajemy się do salonu.

-Proszę pana? - siadam na kanapie obok dziadka siedemnastolatki. Mężczyzna posyła mi uśmiech, który jest dla mnie znakiem bym kontynuowała - kiedy przyjechałyśmy mówił pan coś o zdjęciach Lauren z dzieciństwa...

-Oh, no tak - klaszcze w dłonie - dobrze, że mi przypomniałaś, na śmierć o nich zapomniałem. Zaraz wszystko przyniosę - wstaje z kanapy i udaje się w stronę półki, na której poukładane są różne książki. Pewnie musi tam być też album.

-O nie. Dziadku, proszę cię nie rób tego - ton głosu zielonookiej jest naprawdę poważny, aż mam ochotę się zaśmiać.

-Nie przesadzaj, księżniczko. Moja mama też pokazała ci moje zdjęcia z dzieciństwa i jakoś żadna z was nie przejmowała się tym, że nie do końca podobał mi się ten pomysł - przypominam jej sytuację z jednego z kilku dni, które poświęciłyśmy na przygotowanie wigilii.

But my heart knowsWhere stories live. Discover now