5. Lloyd

1.6K 141 17
                                    

Na autobus już się spoźniłem, więc nie ma co biec. Zagadałem się z wujkiem i tak wyszło. Muszę tylko zaraz napisać do mamy żeby się nie martwiła, że będę później. Bo oczywiście powiedziała mi, że ma dzisiaj wolne, i że będzie czekała na mnie w domu.
Potknąłem się jednak o coś i musiałem się zatrzymać, żeby zawiązać buta. Ukucnąłem i ujrzałem przed sobą pęk kluczy. Ktoś zgubił je w drodze do domu. Jednak w tych kluczach rozpoznałem klucz taki sam jak mamy do naszych szkolnych szafek. Musiał je zgubić jeden z uczniów. Podniosłem je i postanowiłem zawrócić do szkoły, żeby zostawić je na dyżurce.
- Złodziej! - usłyszałem czyjś krzyk i natychmiast odwróciłem się w stronę dobiegającego dźwięku.
Przestraszyłem się. Jeśli jest tu jakiś złodziej najlepiej byłoby gdyby ktoś zadzwonił na policję.
Chłopak który jednak wykrzyknął te słowa, szedł prosto na mnie. Czy powinienem uciekać? Czy ten złodziej szedł za nim?
Zacząłem biec, jednak chłopak również przyspieszył. Za nim pojawili się jeszcze dwaj chłopacy w czarnych, skórzanych kurtkach.
- Oddawaj to! - krzyknął najniższy z nich.
Czy oni uważali, że ja jestem złodziejem? Przecież ja tylko znalazłem te klucze! Chciałem je zaraz oddać! Mogłem je zostawić i znalazłby je jakiś prawdziwy złodziej.
Zatrzymałem się i odwróciłem do chłopaków, żeby wyjaśnić nieporozumienie. Jednak gdy do mnie dobiegli, chłopak w białych włosach uderzył mnie w nos. Zatoczyłem się do tyłu, upuszczając klucze. Jeden z nich szybko je podniósł, a ja dotknąłem opuchniętego nosa. Poczułem ciepło na mojej ręce i zobaczyłem krew. Świetnie. Łobuzom jednak to nie wystarczyło. Po kolei zaczęli mnie popychać, a ja nie mogłem uciec, bo mnie otoczyli. Byli od mnie lepiej zbudowani i nie miałem szans się przecisnąć.
- Puśćcie mnie! - krzyknąłem, jednak nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie, bo właśnie straciłem równowagę i upadłem na ziemię. Musiało to fatalnie wyglądać. Napastnicy zaczęli się śmiać.
- Nie słyszeliście!? - usłyszałem jakiś damski głos. Jeszcze tego brakowało, żeby broniła mnie dziewczyna - Zostawcie go!
- Bo co nam zrobisz laluniu!? - zaśmiali się po raz kolejny - wypsikasz nas perfumami?
Teraz jednak ją dojrzałem. Nie była sama. Szła z wysokim, dobrze zbudowanym Latynosem. Skądś kojarzyłem tę dwójkę. Na pewno byli z mojej szkoły, bo nosili mundurki. Ale dlaczego ja ich pamiętałem? Ach... tak! Ten chłopak z piegami mi o nich opowiadał. Tylko jak oni mieli na imię? Nie pamiętam. Za dużo było tych ludzi.
- Muszę was rozczarować - zaczęła ciemnowłosa - ale mam uczulenie na perfumy.
- Za to ja, chętnie komuś przywalę - odezwał się towarzysz dziewczyny.
Po tym, wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Latynos walnął dwóch chłopaków w twarz, a dziewczyna rozpoczęła walkę na plecaki z tym najniższym napastnikiem. Po kilku minutach trzech łobuzów uciekło, nie mogąc sobie dać rady.
- Wszystko w porządku? - zwróciła się do mnie dziewczyna podając mi chusteczkę, żebym otarł krwawiący nos.
- Chyba tak - odpowiedziałem wstając. - Dzięki
- Nie ma za co - uśmiechnęła się - lepiej omijać tę bandę. Czepiają się każdego.
- Znacie ich? - spytałem zaskoczony.
- Tak - po raz pierwszy odezwał się czarnowłosy chłopak - chodzą do naszej szkoły.
- Nie wyglądają - stwierdziłem - nie mieli na sobie mundurka.
- Pewnie się przebrali - domyśliła się dziewczyna - nie jest to wygodny strój do jeżdżenia na motorach.
- Motorach?
- Należą do gangu motocyklistów - wyjaśnił chłopak.
- Ilu ich tam jest w tym gangu? - spytałem - i jak to możliwe, że ta trójka dostała się do tej szkoły?
- Zadaję sobie te same pytania od roku - odparła dziewczyna.
To wszystko wydawało mi się bardzo podejrzane. Dlaczego mój ojciec miałby pozwolić na zepsucie reputacji szkoły przez tych kolesi? Czemu ich nie wyrzucił, jak podobno czepiali się każdego? A może nikt z nauczycieli jeszcze o tym nie wiedział? Zauważyłem, że chłopak mi się przygląda i zdałem sprawę, że przed chwilą zadał mi pytanie.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? - spytałem zawstydzony.
- Spytałem jak masz na imię - wyjaśnił chłopak.
- Jestem Lloyd - odparłem - A wy to...?
- Ja jestem Nya - przedstawiła się dziewczyna - a to jest Cole - powiedziała wskazując na Latynosa.
- Z której jesteś klasy? - dopytywał chłopak - Chcesz, żebyśmy się z tobą wrócili do pielęgniarki szkolnej?
Zastanowiłem się chwilę nad tym pytaniem. Pójść do pielęgniarki byłoby bardzo rozsądne, jednak nie miałem takiej odwagi. Zaczęłaby się dopytywać co się stało, a nie chciałem, żeby rodzice się dowiedzieli.
- Z pierwszej - odpowiedziałem po chwili - i nie dzięki, już sobie poradzę.
Już chciałem odejść w stronę autobusu, jednak zakręciło mi się w głowie i znowu straciłem równowagę. Gdyby ta dwójka w porę mnie nie podtrzymała pewnie bym się przewrócił.
- Nie możemy cię tak zostawić - stwierdziła Nya- Na szczęście Cole pożyczył dzisiaj od ojca samochód, więc może podrzucić cię do domu. Prawda Cole? - dziewczyna spojrzała na chłopaka, który niechętnie przytaknął.
Jednak, to że on się zgodził się mnie podwieźć, nie oznaczało jeszcze, że ja zgodzę się z nim pojechać. W końcu nie po to rodzice uczyli nas, żeby nie wchodzić z nieznajomymi do samochodu.
- Nie trzeba - powiedziałem, więc - mówiłem, już sobie poradzę.
- Młody - zaczął Latynos, co już mi się nie spodobało - przecież wiesz w jakim jesteś stanie, daj sobie pomóc.
- Po pierwsze jestem od was młodszy tylko o... - tutaj zdałem sobie sprawę, że nie znam ich wieku.
- Od Cole'a o dwa lata, a od mnie o rok - na szczęście resztę dopowiedziała czarnowłosa.
- Po drugie, powiedziałeś to jakbym był jakoś wielce niewiadomo chory psychicznie, a jak wiem, nie jestem.
- Lloyd, Cole nie chciał cię obrazić - zaprotestowała mojemu stwierdzeniu Nya - nie każ nam zaciągać cię siłą.
Mam nadzieję, że to był żart, bo jak nie to właśnie pakuję się w paszczę lwa.
- Dobra - zgodziłem się - pojadę z wami.
- To chodź - odezwał się Cole - zaparkowałem przy supermarkecie.
Po tych słowach zaczęliśmy iść w stronę parkingu, gdzie po chwili mieliśmy wsiąść do czarnego Peugeota.
Cole usiadł oczywiście za kierownicą, dziewczyna na miejscu pasażera, a ja na tylnym siedzeniu jak się domyślacie.
- Najpierw cię podwieźć? - spytał Nya'i chłopak, jednak gdy ta pokręciła przecząco głową zwrócił się do mnie - gdzie mieszkasz Lloyd?
Musiałem się zastanowić nad tym pytaniem. Czy na pewno chciałem jechać do mieszkania gdzie mama, która już i tak się za dużo o mnie martwi będzie zadawać mnóstwo pytań co się stało? Czy nie wolę jechać do domu taty, gdzie ojciec na pewno jeszcze jest w pracy? A nawet jeśli i byłby w domu to i tak nie zauważyłby, że coś się wydarzyło.
- Wyjedź na główną ulicę, a potem cię poprowadzę - powiedziałem do chłopaka.
Cole zrobił to co powiedziałem. Następnie kazałem mu skręcić w prawo, na skrzyżowaniu w lewo, a potem jeszcze dwa razy w prawo i tak dojechaliśmy do domu.
- To ten dom - wskazałem gdy go zauważyłem. - Dziękuję za podwózkę.
Cole spojrzał na dom i zmarszczył brwi.
- Czy to nie jest przypadkiem chata dyrektora szkoły? - zapytał Latynos, a ja momentalnie znieruchomiałem - Czy ty jesteś Lloyd Garmadon?
Spytał się mnie, a ja nie wiedziałem co mu powiedzieć. Nie chciałem kłamać, ale czy mówiąc im, że jestem synem dyrektora nie zmienią do mnie nastawienia?
- Yhm... - zdołałem wykrztusić - jestem Lloyd Garmadon.
- Miło nam było - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem. Pewnie nie chciała zepsuć nastroju- do zobaczenia w szkole.
- Do zobaczenia - powiedziałem, wychodząc z samochodu. Wyciągnąłem szybko klucze do domu i pobiegłem do drzwi.

Jak przeżyć liceum i nie zwariować /Według Lloyda Garmadona/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz