Rozdział 3 Shonarskie piaski

Zacznij od początku
                                    

Nagle, coś jakby wyrosło na jego drodze. Naos nie był w stanie nic zauważyć, potknął się i przewrócił z niemym krzykiem na ustach. Padł na piasek, powoli ginąc w jego czeluściach. Oparł się ciężko i podniósł mozolnie. Zorientował się, że przedmiotem, który stanął mu na drodze, był kamień. Podpełzł do niego i strzepnął warstwę pyłu. Zmrużył oczy i kaszlnął ciężko, gdy kolejna fala piasku rzuciła się w jego stronę. Naciągnął wyżej szmatkę i owinął długi ogon wokół nogi, gdy wiatr się nasilił. Próbował zdusić nadzieję, która zaczęła kwitnąć w jego wnętrzu. Zapanował nad szalejącym sercem i odsunął kolejną kupkę piasku. Otworzył szeroko oczy w zdumieniu, gdy zielonkawe światło zaczęło żarzyć się nieco i padać na jego twarz. Ścisnął mocniej kamień i zaczął kopać. Ignorował ból, schował głęboko w sobie zmęczenie i skupił się na nadziei. Palący ból ramion robił się coraz bardziej nieznośny z każdym ruchem, jednak nie miał czasu o tym myśleć. Zignorował to, mając przed sobą jeden cel. Musiał przeżyć.

Po krótkim czasie musiał odpocząć. Ciężko dyszał, serce kołatało w jego piersi, a pot spływał strużkami po jego kręgosłupie i ogonie. Ręce odmawiały mu posłuszeństwa, choć desperacko pragnął odkopać całość, by móc dostać się do portalu. Krzyk zatrzymał się w jego gardle, gdy nagle piasek zaczął się osuwać i spadać, a on razem z nim. Wpadł z łoskotem do dziury, do której strużką spływał złoty wodospad. Naos odsunął się na bok, nieco poobijany i rozejrzał się wokół.

Dostał się do jaskini. Ciemne, wilgotne ściany były oprószone wodą. Migotały jasno. W powietrzu rozpływał się przyjemny chłód i Naos uśmiechnął się pod nosem, czując, jak zimno rozprowadza się po jego ogrzanym ciele. Rozciągnął się z jękiem i wyprostował ogon. Doskonale wiedział co to za miejsce. Dostał się do podziemnych przejść dla akolitów. Kamień, który wcześniej pojawił się na jego drodze, był znakiem ostrzegawczym. Dzięki niemu mogli rozpoznać miejsce, gdzie dokładnie znajdowały się tunele. W końcu pustynia wszędzie wyglądała tak samo. Wziął głęboki wdech, napawając się świeżym powietrzem. Obszedł wielką górę piasku, która wciąż się powiększała, po czym zaczął iść przed siebie, w głąb korytarza.

Runy wygrawerowane na ścianach zaczęły delikatnie świecić, gdy tylko przechodził obok nich. Naos dotknął niepewnie wilgotnego kamienia, przyglądając się znakowi. Wszędzie wokół naznaczono ściany runami ochrony, pewnie nikt nie chciał tu nieproszonych gości. Zakon był strzeżony, a jego położenie wielką tajemnicą. Mówi się, że został wybudowany Na Końcu Świata. Stał majestatycznie na krańcu Wielkiego Wodospadu i nikt nie miał pojęcia, gdzie dokładnie się znajdował. By dostać się do środka, można korzystać jedynie z portali — które są strzeżone przez Księżycowe Elfy. Wiedział, że jeśli nie znajdzie przejścia gdzieś w tych korytarzach, Dotyk na jego ramieniu w końcu zniknie. Nie mógł do tego dopuścić. Jeśli nie zrobi sobie blizny na Znaku, Mistrzowie odbiorą to jako pogardę w stronę Rhei, przez co może się to dla niego skończyć banicją z Zakonu.

Odsunął się od ściany i przyspieszył drastycznie. Nie miał czasu, nie mógł pozwolić sobie na takie chwile nieuwagi. Puścił się biegiem, lawirując wokół zawiłych korytarzy. Echo jego kroków odbijało się od ścian, niosąc się dalej, niż mógł dojrzeć. Białe włosy rozsypały się na plecach, wyłaniając się spod kaptura. Nagle, na mokrej ścianie zobaczył odbicie zielonego światła. Zacisnął dłoń w pięść i przyspieszył. Gdy tylko minął zakręt, ukazał się przed nim wielki pierścień portalu. W środku zielonkawa mgiełka unosiła się nieco, sprawiając, że całe pomieszczenie kąpało się w jasnym świetle.

Ulga uniosła wyżej jego serce i sprawiła, że poczuł się lekko. Naos podszedł szybkim krokiem do krawędzi i spuścił nogę, by zejść z podwyższenia. Wciąż wpatrując się w kamienny pierścień, prawie nie zauważył, że tylko jeden krok oddzielał go od wielkiej pustki. Znajdował się przy samym końcu, przy jego stopach rozciągała się głęboka przepaść, której dno było przysłonięte przez ciemność. Wypuścił z jękiem powietrze, rozglądając się nad drogą do portalu. Nie miał pojęcia, dlaczego ktoś postanowił wybudować portal na środku przepaści, stawiając go na latającej wysepce. Roztargniony kopnął kamień, który odbił się z łoskotem od ściany i poleciał w stronę wyrwy. Nie dostrzegł żadnego przejścia, w ścianach nie było żadnej dziury i nic nie wskazywało na to, by ten zabieg był celowy. Księżycowe Elfy nie potrafiły latać, więc kto mógłby skorzystać z takiego portalu?

Dziedzictwo Orfanów: Zakon Krwi | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz