Je vais au lycée

50 6 36
                                    

Tłumaczenie z francuskiego: chodzę do liceum. Kogo ciekawi wymowa (moja nauczycielka by mnie zabiła za zapis fonetyczny), to jest mniej więcej tak: [ż-wa o lise].

Ten rozdział piszę bardziej z myślą o młodszych czytelniczkach, bo może za jakiś czas przeczyta go przerażona ósmoklasistka i podniesie ją on na duchu. Z kolei licealistki zapraszam do podzielenia się swoimi doświadczeniami.

Bałam się? Pewnie, że się bałam. Dziesięć lat spędzonych w jednej szkole w mojej rodzinnej miejscowości - a potem nagle zmiana. Było tym gorzej, że z początku plan zakładał, że pójdę do liceum do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu. Ostatecznie jednak - ku mojej uldze - wylądowałam w małomiasteczkowym liceum w stolicy mojego powiatu. Żadna akademicka szkoła, żadne nieludzkie wyniki, po prostu normalna szkoła z wieloletnią tradycją.

Moim zdaniem można powiedzieć, że weszliśmy się w klimat szkoły, kiedy czujemy, że tutaj należymy. Że tu jest nasze miejsce. Nie oszukujmy się, trzeba zerwać z gimnazjum. I dopóki to wspomnienie za poprzednim rokiem szkolnym będzie Wam ciążyć, dopóty nie zostaniecie naprawdę uczniami liceum. Taka prawda. Ale nie bójcie - tu zwracam się do tych, których liceum dopiero czeka. Na początku na pewno będziecie się czuć obco, a porozrzucane po całym budynku sale i zapominający imion oraz nazwisk pierwszaków nauczyciele nie pomogą. Jednak z czasem dotrze do Was, że jesteście u siebie. I wtedy naprawdę staniecie się licealistami.

lalaphrisia, która trafiła do tej samej szkoły co ja, nie wybaczyłaby mi, gdybym nie napisała teraz o mojej znamienitej placówce oświatowej. Także jednym okiem na kwalifikacje, drugim na monitor. Przede wszystkim: mamy szafki, juhu! Po drugie: mamy automat z kawą, herbatą i czekoladą. Mamy też sklepik w piwnicy, obok sali do religii (jak na dworze jest zimno, to tam ksiądz ma cieplutko i dlatego lubię religię). Sale ułożone w ciula, kilka klatek schodowych, moje ulubione skrzydło humanistyczne na drugim piętrze. Fajna aula z doskonałą sceną i - z tego, co na razie wyczułam - świetną akustyką. Wdrapanie na chemię równa się zdobyciu Everestu, szczególnie w czwartek na ostatniej lekcji. Moje liceum sąsiaduje ze szpitalem, cmentarzem i zakładem pogrzebowym, a na przestrzał przez rondo mamy policję. Dla każdego coś dobrego.

A moi nauczyciele? Cóż, są różni, ale o nikim nie mogę powiedzieć, że go jakoś bardzo nie lubię. Moja wychowawczyni biolożka lubi mieć chyba wychowawstwo, ciepła, sympatyczna kobieta. Moja polonistka jest jak kula armatnia, dosłownie i w przenośni. Surowa, sztywna i niesprawiająca z pozoru dobrego wrażenia, ale nawet ją lubię. Jeśli można się zakochać w akcencie, to ja zakochałam się w akcencie mojego anglisty. Wpadł do sali jak to on, a ja zakochałam się od pierwszego słowa (lalaphrisia - potwierdź). Lekcje angielskiego są zagrożeniem dla mojego makijażu. Historii czasem też. A właśnie, mój szanowny historyk. Facet nie ma jeszcze czterdziestki, jest wybitnie niekomunikatywny, wiecznie ironiczny, wystudiowanie nonszalancki, bywa szowinistą i zdecydowanie woli licealistki od licealistów. Im dłużej go znam, tym więcej wad w nim widzę, tym bardziej mnie irytuje... i tym bardziej go lubię. Chemiczkę mam miłą, ale co z tego, jeśli nie potrafi nas nauczyć? W dodatku na biochemie... Fizyk jest ekscentryczny, ale i tak normalniejszy od mojego gimnazjalnego matematyka. Matematyczka uczy dobrze, tylko strasznie dużo zadaje. Pani od francuskiego ciężko z nami pracuje i doskonale tłumaczy, a wuefistką raczej nikt się nie przejmuje. Informatyk jest cichy i spokojny (nosi za krótki krawat), ksiądz bardzo lubi rozmawiać z nami o wierze, a pani od EDB i przedsiębiorczości za dużo gada.

Jaką mamy dyrekcję? Pani dyrektor uczy WoS-u, ale prawdziwym dyrektorem jest wicedyrektor, matematyk i informatyk. Ma trochę urodę podstarzałego brytyjskiego aktora (chociaż nie jest stary), załatwia wszystkie zastępstwa, układa plan lekcji, organizuje wyjazdy, autobusy, nieautobusy, inne i etc. Ciągle gdzieś biegnie i normalnie go podziwiam.

Tak prezentuje się moja szkoła i moja kadra nauczycielska. A jak jest u Was? Może jakaś anegdotka, zabawna sytuacja, czyjś zwyczaj? Z liceum, z gimnazjum... Hm? Ktoś się podzieli i pośmieje ze swoich nauczycieli?

Wiecie co? Wesprzyjcie mnie, błagam. Jestem scenarzystą, reżyserem i głównym producentem szkolnych jasełek. Razem z moją wychowawczynią i historykiem usiłujemy ogarnąć ten burdel, ale głównym dowodzącym jestem ja. Mam nadzieję, że wyjdzie, bo będzie to przede wszystkim mój osobisty sukces, więc proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Przedstawienie wystawiać będziemy najpewniej 22 grudnia.

Paprotka WyznajeWo Geschichten leben. Entdecke jetzt