"Miss Beatrice" część II

20 1 111
                                    

Beatrice niemal nie spała tej nocy. Przedziwne starcie z lordem Carringtonem stawało się jej w oczach coraz bardziej absurdalne i surrealistyczne – i tym mocniej nie mogła ani na chwilę o nim zapomnieć. Jego pełne bólu, acz pozornie beznamiętne słowa uderzały ją raz po raz, a pomiędzy nimi, niby senna mara, majaczyła okolona jasnymi włosami piegowata twarz Henry'ego.

O ile poprzedniego dnia panna Lyndon olśniewała swa urodą i wdziękiem, dziś była przygaszona i obolała. Mało zjadła na śniadanie, niewiele się odzywała, powtarzała wciąż tylko, że nie, na pewno nie jest chora, po prostu nie wypoczęła.

Chwilę przed południem z pobalową wizytą zajrzał Henry, ciekawy, czy Beatrice czuje się już lepiej. Jego wizyta tym razem nie sprawiła młodej damie szczerej radości, dała jej jednak sposobność do wyjaśnienia nękającej ją sprawy. Beatrice nie zamierzała owijać w bawełnę ani odwlekać niemiłej, acz koniecznej rozmowy. Od razu zaproponowała więc Henry'emu spacer po ogrodzie i gdy tylko znikli z pola słyszenia jej rodziców, powtórzyła mu te elementy monologu lorda Carringtona, które odnosiły się bezpośrednio do kapitana Newsome'a, pomijając oczywiście najintymniejsze szczegóły.

- To prawda – odpowiedział Henry po chwili ciszy.

Nie zaskoczyło jej to – a przecież powinno. Jakim prawem przedkładała słowa prawie obcego mężczyzny nad swe dobre mniemanie o wieloletnim ukochanym? Mimo to nie wierzyła, że markiz skłamałby w ten sposób, instynktownie to czuła.

- Pozwól mi jednak wytłumaczyć tę sytuację – poprosił – Albo raczej... usprawiedliwić się choć trochę.

Pokiwała głową, patrząc na niego ze smutkiem i zatroskaniem w brązowych oczach.

- Rzeczywiście, kilka lat temu miałem okazję zawrzeć znajomość z lady Carrington. Zaczęła się ona przy stole do kart i wyłącznie do tego się ograniczała. Przyznaję, moi kompani i ja nie mieliśmy większych skrupułów w tej materii. Grała słabo, ale kochała grać, a my z tego korzystaliśmy. To haniebne i zasłużyliśmy na potępienie z tego powodu. Jednak, Beatrice... Byłem wtedy młody i głupi. Dojrzałem od tego czasu, inaczej patrzę na świat. Wtedy po prostu korzystałem okazji, jak głupi, wyrachowany żółtodziób, którym faktycznie byłem. Nie zrobiłbym tego nigdy więcej. Nie miałem też prawdziwie złych zamiarów, najdroższa. Z każdym kolejnym zdobytym funtem myślałem tylko o tobie, o ślubie, który dzięki temu się przybliżał...

- Czyli chcesz powiedzieć, że wykorzystywałeś słabość tej kobiety dla mnie? – zapytała cicho panna Lyndon, nie patrząc na niego.

- Kiedy tak stawiasz sprawę... Rzeczywiście, brzmi to potwornie, ale poniekąd tak. Myślałem tylko o naszym wspólnym szczęściu.

Beatrice pokiwała głową.

- Rozumiesz mnie, mam nadzieję? – Henry wziął narzeczoną w ramiona.

Pozwoliła mu na to i oparła głowę na jego barku. Rozumiała. Właśnie dlatego odczuwała tak dojmujący smutek.

***

Jakieś dwie godziny po wizycie Henry'ego służąca państwa Lyndonów starszych otworzyła drzwi i na progu ujrzała posłańca, trzymającego bardzo ładny, choć niezbyt duży bukiet kwiatów. Nie wyglądały na polne; były to rośliny cieplarniane, ze smakiem skomponowane, bez przesadnego przepychu.

Dziewczyna wzięła bukiet i zaniosła do salonu, gdzie, jak wiedziała, siedziały panienka wraz z matką.

- Posłaniec przywiózł kwiaty dla panny Beatrice – oznajmiła.

- Och, to na pewno od Henry'ego! – panna Lyndon poderwała się – Po balu...

...i po naszej ostatniej rozmowie, dokończyła w myślach.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 19, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Paprotka WyznajeWhere stories live. Discover now