XIV. Trudne powroty

390 60 37
                                    

ANGLIA rok 1916, Londyn.

               Dzisiejszego ranka zbudziło go słońce. I to nie byle jakie, bo londyńskie. Było to poniekąd rzadko spotykane.

Mężczyzna przeciągnął się ziewając, po czym stęknął gdy poczuł, że coś mu przeskoczyło w kręgach. Następnie wstał i wyjrzał przez okno, którego firanka była odsłonięta w taki sposób, iż światło kładło się linią prostą na łóżku.

Londyn wyglądał tak jak zwykle. Mimo, że słońce świeciło, było trochę pochmurnie. W szczególności, że wczoraj był alarm mgielny pierwszy raz od kilku lat.

Watson ocenił położenie słońca na godzinę około dziesiątą, co jak się po chwili okazało, nie było dalekie prawdzie. Zegar bowiem wskazywał za kwadrans jedynastą.

– Wstałeś? – zapytała Mary wchodząc do pokoju.

John odwrócił się w jej stronę. Wyglądała pięknie jak zawsze. Jej złote włosy były luźno upięte, a szyję zdobiła kolia. Szmaragdowa suknia prezentowała się dumnie na szczupłej, lecz silnej sylwetce.

– Tak – odrzekł sucho.

Mary wyglądała tak radośnie. Była jak promyk słońca, który potrafi rozjaśnić każdy mrok, a on mimo to nie potrafił się uśmiechnąć.

– Czemu kazałeś przygotować tak eleganckie ubrania na dziś? – zapytała wskazując wiszącą na drzwiach szafy marynarkę i garnitur.

– Dziś druga rocznica śmierci Sherlocka. Muszę iść na jego grób.

– Rozumiem...

– Idź już, muszę się przygotować – poprosił odwracając wzrok – powiedz pani Hudson, że wrócę późno.

– Naturalnie.

***

              Sherlock Holmes od dwóch lat pragnął wrócić na stare śmieci. Zwiedził całą Grecję (teraz musiał przyznać, że poza ruinami i ładnym zachodem słońca nie było tam nic ciekawego) oraz kilka innych krajów europejskich. Prócz nich, jego oczy widziały także Amerykę Północną.

Na trzy miesiące zatrzymał się w Belgii u swojej starej, dobrej przyjaciółki – Irene Adler – ale nie zabawił tam długo. Czuł się nieco osaczony.

Gdy uznał, że wystarczający czas już minął, a większość siatki Moriarty'ego została zlikwidowana, postanowił wrócić do Londynu. Obawiał się tego. Nie tylko z uwagi na gniew matki, wyrzuty Mycrofta i zainteresowanie prasy... Obawiał się tego, bo wiedział, że John Watson na pewno się o tym dowie, a wtedy będzie o wiele trudniej.

Ale teraz był tutaj. Stał przed swoim domem na wsi bojąc się zapukać.

– Raz się żyje – mruknął – albo dwa. Ja żyję dwa razy.

I wszedł.

***

            John Watson spacerował pomiędzy nagrobkami nie siląc się nawet na próby zachwytu przyrodą. Jego myśli krążyły wokół tego jedynego człowieka, który zawrócił mu w głowie. Tego jedynego, który wiedział jak go rozbawić. Tego jedynego, który pokazał mu co to prawdziwa miłość.

Zacisnął pięść stając przed czarnym nagrobkiem.

Sherlock Holmes

Żałował, że nie powiedział mu jak bardzo go kocha, gdy zdał sobie z tego sprawę. Może rzeczywiście mogli jakoś razem żyć? Może mieli szansę? Co gdyby wtedy nie wspomniał nic o żonach? Co gdyby powiedział "tak" i zamiast wyjść zaczął zdejmować mu koszulę?

CAN'T HELP//johnlock Where stories live. Discover now