IV. Pnące się więzi

553 81 29
                                    


Wcześniej

- Nie wiem, daj mi spać.

- Ale Waaatson...

- Nawet nie wiem o co chodzi z tą walizką, poza tym, jutro na ósmą mam ostatnie praktyki do zaliczenia.

- Jesteś idiotą - powiedział znudzonym tonem.

Przyszły lekarz zmarszczył brwi. Czy powinien czuć się urażony?

- Nie przejmuj się, wszyscy jesteśmy - dodał pierwszy z nutą arogancji.

John nie wiedział co począć, został właśnie przezwany od idiotów, ale jakoś patrząc na anielską twarz Sherlocka nie umiał się obrazić.

***

Wszystko prowadziło do jednego zakładu. Sherlock był pewien, że spotka tam mordercę i patrząc na dotychczasowe osiągnięcia tegoż zbira w nakłanianiu ludzi do samobójstwa, John byłby bardzo przydatny. Jednak blondyn nie zechciał mu towarzyszyć. Ruszył więc na bój w samotności, jak to zwykł robić wcześniej. Wyszedł z akademika mając zamiar złapać przestępce na własną rękę.

Odwrócił się. Przy chodniku, zatrzymał się pojazd. Drzwi się uchyliły, a jego oczom ukazał się śmieszny człowieczek. Miał może metr sześćdziesiąt wzrostu i zabawny beret, jego twarz jednak wyrażała bardzo duże opanowanie.

- Panie Holmes, w końcu pan to rozgryzł. Przyjechałem, żeby nie robił sobie pan kłopotu z dojazdem - uśmiechnął się sztucznie.

- Więc to pan... - przyjrzał mu się z nieukrywanym podnieceniem.

- A tak, ja. Proszę wsiadać. Przejazd na mój koszt - machnął ręką nakłaniając do zajęcia miejsca obok.

- Niby dlaczego? - prychnął.

- Nalegam, jeśli chcę się pan dowiedzieć jak to zrobiłem. Wiem, że jest pan tego ciekawy. Zresztą, należy się panu. Chociażby na wzgląd, że to pana ostatnia podróż.

- Zabije mnie pan? - zapytał z lekkim rozbawieniem.

- Nie. Ja będę tylko mówił, a pan sam się zabije.

Brunet uśmiechnął się z jednym ze swoich dziwnych błysków w oku i poprawił płaszcz ruszając w kierunku wyznaczonego miejsca w samochodzie.

Gdy już się wygodnie usadowił mężczyzna ruszył w kierunku wcześniej wyśledzonego przez Sherlocka miejsca.

- Jest pan samotnikiem? Niedocenionym geniuszem? - bardziej stwierdził niż zapytał - to tak jak ja. Zwykły kierowca, w starej marynarce i berecie. Nikt by się nie spodziewał prawda? Każdy ufa plecom, idealna przykrywka dla seryjnego mordercy.

***

- Czemu tu jesteśmy? - zapytał wyczekująco.

- Pana fan pozdrawia.

- Jaki fan? Kto to?

- Tego już nie mogę niestety zdradzić - westchnął i skinął głową na dwie tabletki, które leżały na stole i kaszlnął w chusteczkę.

- Po co ci to wszystko? Czemu... ach! Już rozumiem. Ty umierasz - zerknął na chusteczkę, która zabarwiła się plamami krwi.

- Wszyscy umieramy - zaśmiał się.

- Ile ci zostało? - zapytał składając dłonie w piramidkę i opierając łokcie na stole.

- Niewiele. Gruźlica - westchnął.

- I co ci po tych morderstwach?

- Widzisz, moje dzieci nie dostaną po mnie praktycznie nic.

- Wydaję mi się, że seryjny morderca nie zarabia zbyt wiele. Mylę się?

CAN'T HELP//johnlock Where stories live. Discover now