- Teraz to się nazywa brunch - oznajmiłam popijając podaną na początek mimosę. - Śniadanie połączone z lunchem. Pretekst żeby pić alkohol przed dwunastą.

Josh spojrzał na mnie karcąco i kopnął mnie pod stołem.

- Auu! No co?

- Przestań Joshie - tata zaśmiał się. - Można powiedzieć przy mnie ,,alkohol". Uwierzcie mi, ostatnie czego teraz potrzebuję to wrócenie do wódki.

- Czy mogę już przyjąć od państwa zamówienie? - dzięki Bogu za wyczucie czasu kelnerki. Uratowała nas przed naprawdę niezręczną ciszą.

- Ambie, zobacz. Nie chodziłaś czasem z tamtym chłopcem do szkoły? - tata pokazał w stronę okien restauracji. Musiałam mocno się przyjrzeć, ponieważ siedzieliśmy dosyć daleko, a na zewnątrz było bardzo pochmurno.

Dopiero po chwili zidentyfikowałam Adama. Stał z dłońmi w kieszeniach skórzanej kurtki i mówił coś do blondynki obok.

Rachel? Już chciałam wstawać żeby pójść się z nią przywitać, kiedy ona wspięła się na palce i z uśmiechem na twarzy pocałowała Adama.

Kiedy chodziłam na walki parę razy zdarzyło mi się wylądować w szpitalu. Niektóre laski z ulicy naprawdę desperacko potrzebowały pieniędzy i walczyły nieczysto, byleby znokautować przeciwniczkę. Raz nawet miałam jednocześnie złamaną rękę i skręconą kostkę przez pewną dziewczynę z Chicago.

Jednak nigdy nic nie bolało tak bardzo.

Rachel zadała mi śmiertelny cios. Ból powoli rozlewał się z klatki piersiowej na całe moje ciało, aż do opuszków palców. Zrobiło mi się gorąco, nagle nie mogłam oddychać, oczy zaszły mi mgłą. Wydawało mi się, że umieram. 

A ona oderwała się od niego i oboje zanosili się śmiechem, chyba z powodu deszczu, który właśnie zaczął padać.

Jak ona mogła się śmiać, kiedy ja w tym samym momencie tak cierpiałam? Miałam wrażenie, że wyrwała mi serce, rzuciła na ziemię i zaczęła po nim skakać razem z tym neandertalczykiem Adamem.

Bez słowa wstałam od stołu i ruszyłam w stronę wyjścia. Tata i Josh coś do mnie mówili, ale nie miałam pojęcia co. Miałam wrażenie, że głosy dochodziły jakby gdzieś z drugiego pokoju.

Otworzyłam drzwi i najspokojniej jak potrafiłam podeszłam do nich. Adam pierwszy mnie zauważył. Zrobił wielkie oczy i poklepał Rachel, która chyba wychylała się po kolejnego buziaka.

- Amber? O Boże... Co ty tu robisz? Na Upper East? Przecież mieszkasz daleko stąd i...

Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że jej głos jest jakiś taki... irytujący. Dziwne, że wcześniej o tym nie myślałam. W sumie to cała była irytująca. Tak bardzo, że moje ciało samo postanowiło dać temu upust.

Cały czas z kamiennym wyrazem twarzy ścisnęłam dłoń w pięść, zamachnęłam się lekko i przywaliłam prosto w te idealnie wystające kości policzkowe.

Chryste, nie sądziłam, że będą takie twarde. Z sykiem strząsnęłam rękę. Rachel pisnęła i złapała się za twarz. Oczy Adama błysnęły nienawiścią.

- Opanuj się wariatko. Kto się tak zachowuje? - bezczelny, spojrzał na mnie z pogardą i objął Rachel. Ależ on mnie zawsze niesamowicie wkurwiał.

Znów się zamachnęłam, tym razem lewą ręką i tym razem w ogóle sobie nie szczędząc uderzyłam go najmocniej jak potrafiłam.

Dłoń zaczęła rwać z bólu, nie powstrzymałam jęku wydobywającego się ze mojego gardła. Oboje gapili się na mnie zszokowani. Chwilę później Adamowi zaczęła lecieć krew z nosa.

Nic już nie ogarniamDonde viven las historias. Descúbrelo ahora