Rozdział 17

3.6K 187 12
                                    




Amber

Szpitalne poczekalnie są straszne. Pewnie tyczyło się to wszelkich poczekalni. Na posterunku policji, do lekarza, do sądu; żadnej z nich przeważnie się nie lubi.

Jednak w tamtym momencie, gdy siedziałam na twardym, białym krześle z drugim już kubkiem kawy z automatu, szpitalna poczekalnia wydawała się być najgorszą z wszystkich.

Starałam się nie myśleć o stereotypach. Przed oczami miałam obraz z typowego hollywoodzkiego filmu. 

Niespokojna dziewczyna siedzi na korytarzu i czeka na jakieś wieści. Wtem w jej stronę zmierza wysoki, zadbany mężczyzna w średnim wieku. Ma na sobie biały kitel, ale wygląda spektakularnie. Wita się z dziewczyną i przedstawia się, po czym przekazuje dobrą lub złą wiadomość. ,,Z pani ojcem wszystko w porządku. Właśnie go zbadałem, proszę, zaprowadzę panią" - mówiłby doktor, grany przez kogoś pokroju Georga Clooneya.

Wcale tak nie było. Nikogo nie obchodziła siedząca w kącie dziewczyna z opuchniętymi oczami, patrząca się ślepo w papierowy kubek. Widziałam przechodzących obok lekarzy, ale żadnego nie dało się zatrzymać, każdy gdzieś pędził.

Gdy tylko wysiedliśmy z tatą z karetki, pracownicy szpitala o mnie zapomnieli. Wstawałam wielokrotnie i dopytywałam się pielęgniarki za biurkiem o ojca, ale ona w kółko mówiła to samo. Został przywieziony na SOR, najpewniej czeka na opinię lekarza, albo jest badany, ona nie ma takich informacji i ktoś mnie zawoła. Przynajmniej jeden szpitalny stereotyp się sprawdził. Wiecznie wkurwione pielęgniarki. Kobieta miała około pięćdziesiąt lat, miała lekką nadwagę, a na czubku jej głowy sterczał idealnie ułożony kok, jeszcze bardziej uwydatniającym siwe odrosty. Niezadowolenie miała wręcz wypisane na twarzy, więc za każdym razem gdy wstawałam z miejsca i nawiązywałam z nią kontakt wzrokowy przechodziły mnie ciarki. 

Nie wiedziałam już ile tam siedziałam. Według mojego wewnętrznego zegarka była to końcówka drugiej kawy. Właśnie opróżniałam kubeczek do końca i wstawałam do kosza, kiedy zauważyłam duży zegar nad wejściem. Czekałam tam już trzy godziny. Co za bezczelność! Byłam coraz bardziej wkurzona. Naprawdę mogliby mi chociaż ogólnie powiedzieć co z nim. Czy chociaż żyje.

Szybkim krokiem podeszłam znowu do biurka Pielęgniarki Odrost. Znów ten zimny dreszcz. Chryste, ta baba mogłaby udzielać korków z skutecznego odstraszania od siebie jakiegokolwiek żywego stworzenia. Ciekawe, czy gdy zaczynała tam pracować już taka była.

- Proszę pani. Czekam tu już od trzech godzin. Przyjechałam razem z ojcem karetką. Chciałabym dowiedzieć się chociaż, czy mogę iść gdzieś go poszukać, może na jakimś innym oddziale?

Już otwierała buzię, żeby znów wyrecytować swoją formułkę.

 - Ed Wallce? - spytałam, nie dając jej dojść do słowa i spojrzałam na nią błagalnie. 

Już naprawdę nie obchodziło mnie jak w tamtej chwili wyglądałam. I tak dobrze wiedziałam, że fatalnie.

- Przepraszam? Pani jest córką tak? - za nami stała starsza, drobna pielęgniarka. 

W ręku trzymała sporą teczkę i najwyraźniej gdzieś zmierzała. Tak samo jak wszyscy, w pośpiechu, a jednak zatrzymała się przy mnie.

- Tak. Edward Wallce. Przyjechaliśmy trzy godziny temu - powiedziałam od razu do niej podchodząc. 

Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, sprawiając, że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.

- Tak wiem. Pan w średnim wieku, taki łysy - pielęgniarka pomachała dłonią nad głową, próbując zobrazować łysinę. 

Nic już nie ogarniamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz