Ślub M&E

332 27 0
                                    


Carlisle :

Esme siedziała tuż koło mnie. Ciemne kosmyki włosów o barwie czekolady wysunęły się z koka i spłynęły na jej porcelanową twarz. Zorientowała się, że nie odrywam od niej wzroku i  spojrzała na mnie pytająco. Mrugnąłem do niej, żeby się uspokoiła, a Anielica zaczęła gładzić moją chłodną dłoń. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Uroczystość całkowicie przestała się dla mnie liczyć. Obydwoje zatopiliśmy się po raz kolejny w swoich złotych tęczówkach.

Esme :

Czułam się cudownie, gdy prowadziłam Margaret do ołtarza. Rozpierała mnie duma i miałam wrażenie, jakby dziewczyna była moją rodzoną córką. Wszystko wyglądało tak pięknie, ale nawet uczucie towarzyszące mi przy przy pannie młodej nie mogło się równać z tym, co czułam kiedy patrzyłam w oczy Carlisle'a. Nie zwracałam zbyt dużej uwagi na jego wygląd (choć oczywiście był diabelnie przystojny) czy bogactwo. Nie zakochałam się przecież w mięśniach, blond włosach i w zielonych banknotach. Kochałam go za duszę i ogromne, gorące serce. Cóż tu więcej mówić. Był uściśleniem moich marzeń. Wygląd był  dodatkiem, który tylko podsycał moje uczucia.

Carlisle :

- Jest taka piękna i dobra - myślałem w kółko. Powtarzałem to jak wers jakiegoś wiersza, który musiałem znać na pamięć.
Nadal nie odrywaliśmy od siebie wzroku.
Ona też nad czymś intensywnie myślała, bo nagle drgnęła, a jej klatka piersiowa zaczęła wznosić się i opadać znacznie szybciej.
Podniosłem jej dłoń i dyskretnie pocałowałem jej wierzch. Robiąc to, ani na chwilę nie przerwałem kontaktu wzrokowego.
Właśnie ta chwila, kilkanaście minut, podczas których mój syn wypowiadał słowa przysięgi małżeńskiej, zcalało nas i łączyło jeszcze bardziej. Marzyłem już o naszym ślubie, w oczach Esme widziałem wszystkie jej uczucia jakimi darzyła mnie i wiedziałem, że ona też pragnie abyśmy byli małżeństwem. Tę chwilę rozmyślań przerwał mi dźwięk orkiestry, gdy młodzi szli po białym dywanie do sali balowej.
- Kochanie, chodźmy. Chyba nie chcesz przegapić wesela, co? - usłyszałem głos ukochanej.
Nie odpowiedziałem, tylko złapałem jej śnieżnobiałą dłoń i poszliśmy za innymi gośćmi.
Gdy tak patrzyłem na tych wszystkich zebranych, cieszyłem się, że wśród nich nie ma Volturi. Wysłałem im zaproszenie tylko ze względu na szacunek jakim ich darzę , ale ponoć mieli problemy z grupą wampirów na południowym wschodzie i musieli się tam niezwłocznie udać. Przyjąłem to z wielką ulgą, bo nie chciałem spotykać starych przyjaciół. Na samą myśl o nich zmarszczyłem czoło, co nie uszło uwadze mojej Anielicy.
- Skarbie, coś nie tak? - spytała i położyła mi rękę na udzie.
Rozluźniłem się i spojrzałem jej w oczy.
- Nie, Esme. Wszystko jest jak trzeba - oznajmiłem i pogładziłem ją po ramieniu.
Siedzieliśmy właśnie przy stole, tuż obok pary młodej. Za nami rozległy się dźwięki muzyki. Kilka osób poderwało się z miejsc i zaczęło wirować lub kołysać się na parkiecie. Krzesła koło nas opustoszały. W naszej części stołu tylko my siedzieliśmy.
- Chcesz zatańczyć? - zapytałem, podczas gdy Esme przyglądała się tańczącym parom.
- Chyba nie, zobacz jaki tam ścisk - odparła i wskazała na tłum.
- Masz rację, kochanie - szepnąłem i przygryzłem lekko płatek jej ucha.
Drgnęła, a na jej twarzy zakwitł uśmiech.
- Carlisle, nie tutaj. Jesteśmy przy stole - skarciła mnie delikatnie nadal się uśmiechając.
Oparłem głowę na jej ramieniu i upajałem się zapachem subtelnych perfum kobiety. Czułem się szczęśliwy, widząc radość Edwarda i synowej. Wiedziałem, że Esme, spogląda na mnie i myśli o naszej przyszłości. Spuściłem wzrok i ujrzałem złote oczy, skryte pod wachlarzem hebanowych rzęs. Uniosłem się, po czym pocałowałem ją w czubek nosa.
Zaśmiała się cichutko.
- Drodzy goście! Zapraszamy wszystkie panny na środek parkietu! - rozległ się głos któregoś z przyjaciół Edwarda.
Zaczynały się atrakcje i konkursy.
Esme podniosła się z krzesła i ruszyła ku gromadzącym się dziewczynom. Stanęły one w zwartej grupie i czekały, aż Margaret rzuci bukietem. Z tego co widziałem moja Anielica była najniższa z całego tłumu. Ona też to zauważyła i z rezygnacją opuściła ręce. Zrobiło mi się smutno na ten widok, co jeszcze bardziej się pogłębiło, gdy jedna z samolubnych kobiet popchnęła moją ukochaną.
-Nie poddawaj się! - krzyknąłem.
Wampiry zerkały na mnie ze zdziwieniem, ale nie przejmowałem się tym. Dla mnie było ważne tylko to, że w oczach Esme zobaczyłem jeszcze więcej miłości, a jej usta ułożyły się w niemym podziękowaniu.
Jak w zwolnionym tempie zobaczyłem , jak piękna wiązanka przelatuje przez wyciągnięte dłonie dziewczyn i wpada prosto w rozwarte ramiona mojej ukochanej. Rozległy się oklaski. Pobiegłem do niej, po czym podniosłem i zawirowałem razem z nią.
- Brawo, kochanie - szepnąłem do ucha i przejechałem ustami po jej szyi.
Przyciągnęła mnie mocniej do siebie. Schowałem nos w jej pięknych włosach i delikatnie postawiłem na ziemi. Rozległy się gwizdy i radosne śmiechy. Oderwaliśmy się od siebie, gdyż ogłoszono konkurs dla kawalerów. Zabawa z krawatem zajęła nam kilkanaście minut. Niestety, nie ja wygrałem tą konkurencję, tylko Diego - przyjaciel z Australii.
Rozdawano szampana, wszyscy śmiali się i bawili, a para młoda wyraźnie nie mogła doczekać się wyjazdu w podróż poślubną. Jeszcze raz wszyscy złożyli im gratulacje i zaczęli tańczyć. Podszedłem do mojego syna.
- Edwardzie, jeśli chcecie, możecie już jechać. Będę was krył - zaproponowałem.
- Mógłbyś? - zapytał z uśmiechem - nie możemy już wytrzymać w tym hałasie.
- Jasne, że tak. Zaraz coś wymyślę. Przyszykuj Margaret do drogi.
- W porządku, nasze bagaże już czekają w samochodzie.
- Świetnie. Możemy zrobić tak... - zacząłem lecz przerwało mi głośne wycie. Muzyka momentalnie ucichła. Wszyscy goście patrzyli na szklane drzwi od sali. Nic za nimi nie stało, jednak ten głos... Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby jeden wilk wył aż tak głośno. Nie miałem pojęcia co to było, wiedziałem tylko, że nie jest to normalne zwierzę.
- NA CO CZEKACIE?! - ryknąłem - UCIEKAJCIE!!!!
Goście oprzytomnieli i zaczęła się panika. Wszyscy w pośpiechu pobiegli do drzwi. Nigdzie nie widziałem Esme. Nagle rozległo się ponowne wycie, a następnie groźne warczenie. Teraz już widzieliśmy co to było. Rozległ się huk, a do sali balowej przez okno wskoczyły cztery ogromne wilki. Były wyższe od przeciętnego mężczyzny. Było ciemno, jednak widziałem ich barwy. Na przodzie stał biały basior, już na pierwszy rzut oka było wiadomo iż jest to alfa. Za nim stały brązowe wilki i jeden szary. Wszystkie były przerażające z wielkim kłami wystajacymi z pyska i nienawistnym spojrzeniem. Pierwszy szok minął. Wampiry zaczęły uciekać. Wilki rozpoczęły atak. Skoczyły w tłum i rozszarpywały moich pobratymców na kawałki.
- ESME!!!- wydarłem się.
Musiałem ją znaleźć i  mojego syna .
-Edward!!!
Ktoś gwizdnął głośno. Odwróciłem się i zobaczyłem go. Trzymał Margaret na rękach. Skinął mi tylko głową i wybiegł z sali. Przynajmniej oni byli bezpieczni, ale gdzie Esme?
- Kochanie!!! - krzyknąłem raz jeszcze.
Niestety to zwróciło uwagę jednego z wilków.
Olbrzymi samiec skończył rozszarpywać ofiarę, po czym wstał i zaczął się do mnie przybliżać. Cofałem się, lecz za plecami poczułem ścianę.
- To koniec - pomyślałem.
Basior ugiął łapy i skoczył w mgnieniu oka. Nie miałem czasu żeby uskoczyć lub wziąć zamach i go znokautować. Gdy już miałem zamknąć oczy i przygotować się na bolesną śmierć, usłyszałem głośny krzyk. Poczułem szarpnięcie i przetoczyłem się. Ujrzałem moją Esme.
- Moja odważna Anielica - zdążyłem pomyśleć. Złapała mnie za rękę i szarpnęła ją. Wybiegliśmy w wampirzym tempie. Nawet wilki nie miały szans nas dogonić.
- Do domu. Szybko. Bierzemy najpotrzebniejsze rzeczy i musimy uciekać - wydała rozkaz Esme, cały czas biegnąc.
- Zgoda - przytaknąłem.
Już staliśmy pod drzwiami. Otworzyłem je i od razu zamknąłem.
W domu rozległo się zdziwone i nerwowe miałczenie.
- Szybko - wyszeptałem, ale zupełnie niepotrzebnie, bo Esme była już w swoim pokoju i słyszałem tylko jak pakuje się  do walizki. Skierowałem się do swojego gabinetu i także zgarnąłem najpotrzebniejsze rzeczy. Znalazłem transporter dla Clio i wsadziłem ją tam. Nagle dom cały się zatrząsł, a z podwórka dobiegło warczenie oraz wycie.
-Już tu są!!! - krzyknąłem.
Esme pojawiła się przy moim boku. Była już spakowana i gotowa do drogi, a w ramionach trzymała wystraszoną Scarlett.
- Co robimy? - wyszeptała przerażona.
- Skaczemy oknem. Na szczęście zaparkowałem samochód przed ogrodem, a wilki stoją przy drzwiach.
- Całe szczęście - odparła mija ukochana.
Otworzyliśmy wielkie okno. I stanęliśmy przed nim.
- Skoczę pierwszy razem z walizkami - oznajmiłem - zobaczę czy tam na dole jest wszystko w porządku. Jeśli tak to dam ci znać na migi i wtedy też możesz skakać, rozumiesz? - spytałem.
- Tak... Carlisle, bądź ostrożny - powiedziała i pocałowała mnie w kącik ust.
- Będę - obiecałam i wylądowałem bezszelestnie na trawie. Rozejrzałem się. Nic. Otworzyłem bagażnik Lamborghini i wsadziłem bagaże. Do środka, na tylnym siedzeniu postawiłem Clio. Jeszcze raz się rozejrzałem. Wilki nadal odbijały się do naszego domu. Jednak tutaj ich nie było. Spojrzałem na otwarte okno. Na parapecie stała Emse, już gotowa do skoku. W ramionach trzymała przestraszoną, czarną kotkę. Machnąłem ręką, na znak, że jest  bezpiecznie. Zleciała na dół i wylądowała miękko, oo czym otworzyła drzwi samochodu i wcisnęła tam Scar. Następnie usiadła po stronie pasażera. Spojrzałem po raz ostatni na mój  dom i dołączyłem do Anielicy.
- Gotowa? - spytałem i posłałem jej wymuszony uśmiech.
- Nie - szepnęła roztrzęsiona.
- Kochanie, nie mogę marnować czasu, oni zaraz tu przyjdą - oznajmiłem.
- Wiem, skarbie. Jedź naprawdę szybko. Tak szybko jak tylko się da - powiedziała pewniej.
- Załatwione - mruknąłem i wcisnąłem maksymalnie pedał gazu. Ruszyliśmy z piskiem opon. Za nami rozległy się oburzone syknięcia obu kotek. Moja ukochana kurczowo trzymała się skórzanej tapicerki.
Po chwili rozległo się wycie i błysk białego futra. Basiory biegły za nami, lecz odpuściły po kilkunastu kilometrach.
Nigdy tak się nie bałem.,ale wiedziałem, że gdy Esme będzie przy mnie zawsze sobie poradzę.

Esme - Carlisle "Miłość na wieki..." Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang