57. Tak bardzo się zagubiłem.

1.5K 196 163
                                    

Media: Within Temptation - Shot in the dark. 

Nie miał pojęcia ile spędził już tam czasu. W pewnym momencie po prostu przestał zwracać uwagę na pory dnia, na godziny, na ilość dni, które zostawały za nim. Choć tak naprawdę nie było to zależne od niego. Ilość heroiny w jego organizmie nie pozwalała mu na jakiekolwiek analizy. Czasem pod zamkniętymi powiekami przesuwała mu się pewna twarz, która swoim ulotnym obrazem wywoływała chęć krzyku tak przeraźliwego w swej rozpaczy, że aż nie do pojęcia ludzkim umysłem. I tak bardzo chciał pamiętać kim jest ten mężczyzna patrzący z taką łagodnością, z taką wręcz czcią i bezwarunkowym zrozumieniem. Jednak gdy już myślał, że w umyśle pojawia się mu to imię i tysiące układających się logiczną całość urywków wspomnień, znów umykało. Znów zaczynał balansować na granicy świadomości, czasem z otwartymi oczami, a czasem wręcz przeciwnie. Mając w umyśle jedynie pustkę. Nie czując nic. Aż do następnego razu, gdy nie przyjdzie on i nie wyciągnie go do innego pokoju, tego w większości wypełnionego stonowanym odcieniem czerwieni, na którego sam widok dopadały go mdłości. Choć może to ten słodki zapach perfum, który zawsze się tam unosił? A może ta faktura niedużej sofy, na której za każdym razem zaciskał palce, gdy jak zawsze nachylał się, nie odmawiając niczego.

Bo przecież nie mógł, bo wtedy czekał go ból.

A w tym pokoju nie mógł mieć w krwi zbyt dużo heroiny. W tym pokoju musiał być przytomny, by poruszać językiem, gdy trzeba, by wydawać z siebie zadowalające ich pojękiwania, których brzydził się tak, że miał ochotę płakać.

Łez też jednak nie mógł ronić, gdyż wtedy również czekał go ból.

Początkowo starał się ich zliczyć, katując się w tych momentach nieczęstej świadomości obrazami ich twarzy, siłą nacisku dłoni na biodrach, którą początkowo rozróżniał, gdy starał się skupiać uwagę na czymkolwiek innym, nie na rytmicznych ruchach, z których każdy coraz bardziej mieszał go z błotem, czyniąc z niego już nie człowieka, ale najniższa formę życia, upodloną w sposób najgorszy, obdartą z jakiejkolwiek godności wraz z ubraniem, które przecież nigdy nie było mu potrzebne.

Nie miał czasu na rozpacz. W czerwonym pokoju nie była ona możliwa, a gdy powracał do swojej sterylnej bieli, która nie raz barwiła się sączącym się z niego szkarłatem miał zaledwie do kilkunastu minut, by uronić gorące łzy, palące jego poszarzałą skórę na policzkach. Miał ten niedługi moment, na zagryzienie wargi do krwi, na dopuszczenie do siebie twarzy tego bruneta o łagodnym spojrzeniu niebieskich oczu. Jednak, gdy tylko zaczynał sobie przypominać cokolwiek, informacje umykały, odsunięte przez nasilające się działanie narkotyku. I znów zapadała błogość i znów oscylował na granicy.

Pewnego dnia jednak podczas posiłku, który otrzymywał trzy razy dziennie, na plastikowych tacach z takimi też samymi sztućcami nastąpiła pomyłka. Choć może ktoś zwyczajnie zlitował się nad nim i postanowił mu pewne sprawy ułatwić? Tego nie wiedział i nie był w stanie się nad tym intensywniej zastanawiać, gdyż wciąż otumaniony umysł nie dopuszczał do siebie zbyt dużej ilości myśli. Widział, że gdy zje zjawi się Natan, który poda mu pozostałą dawkę, której połowę dostawał zawsze przed jedzeniem, by przypadkiem nie mógł być zbyt świadomy. Dlatego też dłuższą chwilę zajęło mu przyjęcie do wiadomości faktu, że na jego talerzyku leżał normalny nóż, nie plastikowy.

Sięgnął po niego i zaraz schował pod serwetkę, w popłochu rozglądając się dookoła. Jego wzrok sunął po suficie i ścianach, jakby szukając ukrytych kamer, czegokolwiek, co narazi go na konsekwencje choćby chwycenia za tak zakazany przedmiot. Bo przecież mógłby zrobić sobie krzywdę...

Ukryte cienieWhere stories live. Discover now