50. Wyznanie.

2K 227 144
                                    

Media: Troye Sivan - Too good

– To kurwa, w ogóle nie chce zejść! – jęknął przeciągle Daniel głosem zabarwionym w rozdrażnione warczenie.

Wyszedł właśnie z maleńkiej łazienki, wycierając z przesadną intensywnością przed chwilą umyte włosy. Leżący na swoim łóżku Oskar, na jego widok dźwignął się do siadu i uniósł jedną z brwi do góry.

– Co takiego?

– To święcące gówno!

Brunet stłumił wybuch śmiechu, przez co z jego zaciśniętych ust wyrwało się tylko niewyraźne parsknięcie.

– Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś.

Daniel wywrócił oczami. Zaczął się już przyzwyczajać do tej jego ckliwej gadki rodem z tanich romansideł. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy mu wierzył, bo wciąż pewne emocje na siłę z siebie odpychał, jakby jakaś część miała obawy, że to wszystko jest jakimś chorym żartem, a brunet w pewnym momencie po prostu pokręci głową, skrzywi się i odejdzie. Coś mu szeptało, że to niedorzeczne, ale sam miał ochotę wyśmiać ten głosik. Najbardziej niedorzecznym i nierealnym wręcz był właśnie on: Oskar Zeń – mężczyzna, który wciąż chciał przy nim być. Który wciąż się upierał, który wciąż powtarzał to niemieszczące mu się w głowie słowo.

Miłość.

Jeśli to właśnie była definicja obejmująca jego zachowanie, to chłopak uznał, że równie dobrze można to nazwać głupotą. Pokręconym rodzajem szaleństwa zmieszanego z obsesją, być może z uzależnieniem, gdy w nocy nawiedzają go te niebieskie oczy, a mimo otulenia senną mgła przez ciało przebiega dreszcz rozkoszy pod wpływem jego nierealnego dotyku. Mógłby to nazwać chaosem, którego nie dało się uporządkować i który nakłaniał do robienia niedorzecznych rzeczy. Jak przesiadywanie na torach przez niezliczoną ilość dni. Jak przyjechanie tu z nim. Jak...jak wybranie tego numeru, gdy czuł, że wszystko się rozpada, podświadomie mając go za jedyną kotwicę, która trzymała go przy brzegu, nie pozwalając dryfować na oślep ku horyzontowi zatracenia się w mroku.

Przełknął ślinę, przymknął oczy, odrzucił biały ręcznik na oparcie łóżka. Tak, zdecydowanie chaos to dobre określenie.

– Faktycznie, już pewnie dawno nie miałeś z nikogo takiego ubawu – rzucił złośliwie, chrząkając, gdy przechodził obok jego łóżka, by sięgnąć do szafki, na której znajdował się alkohol. Otarł się o jego stopę, która luźno zwisała z krawędzi materaca. Chwycił za opakowanie i roztargawszy folię wyciągnął jedną z puszek, którą zaraz otworzył z głośnym pstryknięciem.

Omal się nie zakrztusił, czując wręcz palący dotyk jego otwartej dłoni odrobinę powyżej swojego biodra. Przeniósł swój pytający wzrok na ten jego, w którym tym razem było coś innego, czego nie umiał w pełni zinterpretować.

– Już dawno nie miałem obok nikogo tak wyjątkowego.

Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. To Daniel był tym, który pierwszy odwrócił wzrok, uśmiechając się lekko, złośliwie.

– Nie moja wina, że miałeś zerowe życie towarzyskie. – Wzruszył ramionami, okrążając jego łóżko, by przejść na swoje, gdzie usiadł w poprzek, opierając się plecami o ścianę. Zgiął nogi w kolanach, pozwalając rękom trzymającym puszkę swobodnie zwisać między nimi.

– Za to ty miałeś zbyt bogate.

Tym razem chłopak nie podniósł wzroku, uporczywie wbijając go w napisy na aluminiowej powierzchni.

Ukryte cienieWhere stories live. Discover now