51. Nadzieja umiera ostatnia. Niemniej jednak umiera.

1.9K 225 153
                                    



Przez całe ciało Oskara przeszedł zimny, doprowadzający go niemal do omdlenia, dreszcz. Musiał przysiąść, gdyż nogi nagle odmówiły mu posłuszeństwa, jakby również zszokowane tym, co właśnie zarejestrował umysł.

Artur Rudyński – mężczyzna, którego Oskar nie potrafił obdarzyć sympatią przez choćby sytuację z remontem, co potem jedynie nasiliło się po wyznaniu Daniela odnośnie ojcostwa i stosunku do chłopaka. A teraz to. Bił go. Być może każdego dnia, gdy on siedział sobie w zaciszu swojego mieszkania, próbując dojść przyczyny zachowań nastolatka, wściekając się czasem na jego upór i często dziecinne reakcje. Gdy on oglądał jakieś kretyńskie filmy w Internecie, gdy siedział przed otwartym oknem na skraju parapetu, w czasie trwania każdej z tych sytuacji Daniel mógł przeżywać piekło.

Ta szrama na plecach, te siniaki...ta rozcięta warga i limo pod okiem, efekt rzekomych szkolnych potyczek.

Kodeina. Pojął nagle, a ta świadomość zacisnęła mu dłonie w pięści i doprowadziła do zgrzytnięcia zębów. To była ucieczka. Próba odreagowania, odcięcia się, odejścia w inny, pozbawiony bólu świat.

– Zapomnij. – Usłyszał ciche, jakby wycedzone przez zęby, dochodzące lata świetlne od niego.

Uniósł gwałtownie głowę, spoglądając na tę jego, wciśniętą w kolana.

Dopiero gdy uniósł rękę, zobaczył, że trzęsie mu się z nerwów i wzburzenia.

– Zabiję go.

Jego głos przepełniony był już nie tylko złością. To coś, co raczej oscylowało na granicy furii i przesyconego nią zdeterminowania. Daniel zadarł głowę, spoglądając na niego z nieukrywanym strachem. Co on narobił? Co, do diabła, narobił?!

– Żartowałem – wyrwało się z jego ust w rozpaczliwej, nieprzemyślanej próbie wycofania się z własnego błędu.

Oskar tylko pokręcił głową. Zerwał się z łóżka i wplótł drżące palce w niczemu niewinne kosmyki, które posłusznie poddawały się jego nerwowym ruchom.

– Ile? – Tylko tyle zdołało przecisnąć się przez jego ściśnięte gardło, by nie wywołać łez, by nie przeistoczyć się w głośny krzyk, tak bardzo teraz niepotrzebny.

Daniel zdawał się jakby bardziej wciskać w ścianę. Ukrył głowę w ramionach, chcąc zniknąć. Zdematerializować się tu i teraz, bo przecież już nie odwoła swoich słów, już na nic wykręcanie się i zaprzeczanie. Chciało mu się płakać, chciało wrzeszczeć, chciał zrobić cokolwiek, by nie musieć o tym mówić, by nie musieć patrzeć na jego twarz, tak bardzo wzburzoną. W te oczy tnące tak ostro wściekłym spojrzeniem. By nie musieć zderzać się z konsekwencją swoich słów, która go dopadnie, gdy tylko wróci. Wątpił, by Oskar mógł trzymać język za zębami. A jeśli on się dowie, że komuś powiedział...zabije go. Zatłucze na śmierć i to w momencie, gdy właśnie zaczynał chcieć żyć.

Nie mógł opanować dreszczy, które raz po raz przechodziły przez jego ciało, bólu głowy, który nasilał się, rozsadzając mu czaszkę.

– Ile, Daniel?! – Kolejne ostre cięcie z kolejnym warkliwym tłem. Skulił się jeszcze bardziej, a po jego policzku potoczyła się pierwsza łza, która od razu została starta przez ramię, które stykało się z delikatną skórą. Ręce jeszcze usilniej oplatały nagie kolana. Co miał teraz zrobić?

Niemal podskoczył, czując muśnięcie opuszek jego palców, które z ostrożnością przesunęły się po jego łokciu.

– Nie bój się, nie odsuwaj się teraz ode mnie – poprosił cicho, przysiadając obok niego. Odgarnął włosy z jego pochylonego czoła. – Jak długo to trwa? – zapytał już zdecydowanie łagodniej, zły sam na siebie za zbyt dużą ostrość w poprzednich słowach.

Ukryte cienieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora