22. Z tyłka wzięte rewelacje.

2.4K 280 169
                                    


     To był sądny czwartek. Jeden z tych dni, gdy wystarczy, że rozewrzemy zaspane powieki, nie do końca wciąż kontaktując co się z nami dzieje i dlaczego wszechświat znów kazał nam się obudzić, a już wiemy, że gdzieś w międzyczasie zostaniemy wdeptani w ziemię przez życie, które będzie przy tym śmiało się arogancko. Choć w przypadku Daniela ta teoria nie do końca się sprawdzała, bo ów skrzętnie ukrywający własne ja i wszelkie wiążące się z nim tajemnice siedemnastolatek miewał to przytłaczające wrażenie niemal każdego poranka. Nie bez powodu za każdym razem jęczał warkliwie, nakrywając się poduszką na głowę. Nie bez powodu wyrzucił raz telefon przez okno, bo akurat śmiał się zawiesić, a cholerny budzik doprowadzał go do szewskiej pasji. Rzecz jasna to tylko zmotywowało go do szybszego zerwania się z łóżka i z głośnym, przepełnionym złością na samego siebie „kurwa mać" pognania na podwórko, bo przecież właśnie zaczynało padać. A na nowe urządzenie nie mógł sobie pozwolić. Ciotka za darmo troski udawać nie będzie, a leki same się nie kupią. A przecież fajki też kosztują. A może by tak przestać palić? I zacząć łykać więcej, bo głód nikotynowy doprowadzi go na skraj – pomyślał od razu nie bez ironii. Stalowy krąg beznadziei zwężał się i zwężał, szydząc z niego swoją istotą. Z młodego głupca, który każdego dnia bardziej się niszczył i każdego dnia mniej go to obchodziło. O ile w ogóle można mówić w tej kwestii o jakimkolwiek progresie. W końcu sam już jakiś czas temu przyjął, że dotarł do pewnej ściany. Do końca tej drogi w głąb obrzydliwej czeluści przejmującej go już nie strachem, a otępioną obojętnością.

     Jakkolwiek by tego nie chciał, musiał jednak udać się do szkoły. I kto wie, może to ta rutyna i obowiązek wychodzenia z domu. Może te książki i nudne lekcje wraz z odrabianymi potem w domu zadaniami. Może to w jakiś sposób było dla niego powietrzem. Nie motywacją, nie radością i nie chęcią. Po prostu powietrzem. Czymś, co zwyczajnie pozwalało mu egzystować. I znów: nie żyć, bo tego chyba nigdy nie potrafił, a istnieć, zmuszając się każdego ranka, by wyleźć spod tej poduszki, którą przyciskał sobie do tyłu głowy.

     Początkowo nic nie zapowiadało, że ten ponury czwartek będzie się różnił czymś od poprzednich. Ot ta sama szatnia, woźna mrożąca wzrokiem każdego, kto ją mijał. Angielski na pierwszej lekcji, na którym jedynym zwrotem, który kotłował się Danielowi po głowie było : fuck off, everybody. Potem matematyka i godzina wychowawcza, gdzie nadgorliwe babsko postanowiło robić im co tydzień jakieś idiotyczne testy emocjonalno-zawodowo-cholera wie jakie. Chłopak kłamał w każdym. Przecież nie mógł na pytanie: jak się widzisz za dziesięć lat, napisać, że w ogóle się nie widzi, bo ma nadzieję, że aż tyle nie będzie trwała ta patologia nazywana przez niektórych życiem. Wypełnił jednak kolejny, nonszalancko przesuwając arkusz na skraj ławki, skąd odebrała go wychowawczyni. Dzień jak co dzień, wszystko po staremu. Do momentu, w którym nie zabrzęczał dzwonek. A potem nie usłyszał za sobą tego irytująco spokojnego głosu.

     – Daniel, proszę zostań na moment.

     Przeklął w myślach w mało wyszukany sposób i zaciskając zęby, wolno cofnął się do biurka. Poczuł pierwsze liźnięcia strachu, przypominając sobie, że przecież ta baba już raz narobiła mu problemów swoimi komentarzami i rzekomą chęcią pomocy. Zaraz jednak te cofnęły się, gdy jego wzrok spoczął na pierwszej ławce, o której kant opierała się tyłem Kamila. Zmarszczył nieznacznie brwi. Jej obecność w ogóle mu się nie podobała, zwłaszcza, że to nasuwało dość oczywisty wniosek, że ona jest powodem jego zatrzymania przez nauczycielkę.

     – Mam do ciebie ogromną prośbę.

     Oho! Cudownie się zaczynało. Prośba. Od kiedy w ogóle nauczyciele mieli prośby? To taki podstęp i psychologiczna zagrywka, która miała dać biednemu, niczego nieświadomemu uczniowi poczucie, że ma wybór, którego tak naprawdę wcale nie miał. Nigdy.

Ukryte cienieWhere stories live. Discover now