Epilog

33 3 1
                                    

Obudziłam się w swoim pokoju. Nareszcie. Powolnym ruchem zeszłam z łóżka. Chłód podłogi owiał moje kostki. Założyłam moje kapcie-jednorożce i ruszyłam do łazienki. Ogarnęłam się, a mój wygląd doprowadziłam do stanu dość przyzwoitego. Brązowe włosy spięłam w kucyka a na oczy założyłam soczewki. Ubrałam spodnie dresowe i koszulkę z kasztanowym arabkiem na plecach. Zeszłam na dół po dębowych schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc znajome skrzypienie pod stopami. W kuchni był Philip i gotował coś na dzisiejszy wieczór. Przytuliłam się do niego od tyłu.

- Ooo... mój śpioch wstał... jak się spało?

-I dobrze i źle... śniła mi się przeszłość...

-No to miałaś ciekawą noc. Zjedz coś i zabieraj się do gotowania kochanie, jak chcesz, żeby goście wyszli najedzeni.

-Oczywiście panie Philipie. – zaśmiałam się.

Nałożyłam sobie na talerz grzankę i posmarowałam ją ukochaną Nutellą. Delektując się smakiem grzaneczki i popijając pyszność kawą usłyszałam głośne zbieganie ze schodów. Obróciłam głowę z uśmiechem. Moja Arletta.

-Mamusiu! Śniło mi się, że Pan Miś jest ptaszkiem i latam na nim! Co to był za cudowny sen!

Malutka szatynka nie wiem jak wskoczyła mi na kolana i porwała jedną z grzanek.

-Atuś, nie zabieraj mamie jedzenia, bo jeszcze nam tu padnie. – zaśmiał się okularnik kładąc na stole swoją kawę.

Mała istotka pobiegła do swojego pokoju. Philip po kilku minutach usiadł naprzeciw mnie.

-To ile osób do nas przychodzi?

-Czekaj... jakieś dziesięć osób... a nie... dwanaście.

-W takim razie kończymy jeść i galopujemy do kuchni.

Całe południe i popołudnie spędziliśmy gotując. Dołączyła do nas też nasza 6-letnia córeczka. Wczesnym wieczorem wzięłam szybki prysznic. Ubrałam czystą bieliznę, a na nią czerwoną sukienkę. Zapinając kolię poczułam dłonie na biodrach.

-Moja żona jest taka piękna.

-Twoja żona zaraz musi być gotowa, więc musisz wyjść powitać gości, którzy zaraz będą.

-Już lecę... - odparł zrezygnowany, nagle na amory mu się zebrało.

Słysząc dzwonek do drzwi zeszłam po schodach i stanęłam obok okularnika. Otworzył drzwi, a do przedpokoju weszli moi rodzice, za nimi wkroczyła Pat z Noxelią na rękach, a tuż za nią szedł 7-letni Rufus z Adamem . Potem próg domu przeszła Alex i Anita z Alexem Juniorem i Leną, która miała urodzić się za miesiąc. Na końcu weszli rodzice Philipa. Po złożeniu wigilijnych życzeń zasiedliśmy do stołu, który był pokryty najróżniejszymi potrawami. Mimo, że skończyliśmy świąteczną kolację wszyscy wesoło gawędzili, a dzieci siedziały pod choinką i otwierały prezenty.

Po pewnym czasie muszkieterki zaciągnęły mnie na piętro do biblioteczki.

-Pamiętasz te zawody, gdzie konie dostawały bzika? – zaśmiała się Anita.

-A my galopowałyśmy na ich szyjach. – zaśmiała Pat.

-Jakże bym mogła zapomnieć, przecież przeskoczyłam na szyi Kasztanki szereg.

Podeszłyśmy do szafki z nagrodami. Były tu moje jak i reszty. Każda z nas miała kilka swoich i kilka pozostałych pucharów czy flo. Spojrzałam na moją ulubioną nagrodę. WKKW. Uwielbiałam skakać i się ścigać, rywalizować.

-Idziemy tam? – zapytała Pat.

-Oczywiście. – odparłam.

-Tu się podziały nasze małżonki! –zawołał Philip.

-Cześć. – odparłyśmy chórkiem.

-Synchro i soczek, czekolada, cukierek, lizak, baton, ciastko, lody, truskawka, malina, arbuz!

-Wy nigdy nie wyrośniecie z tej wyliczanki. – zaśmiał się Alex.

-Adaś mógłbyś nas gdzieś zawieźć? – zapytała Huncwotka robiąc oczy kotka.

-A dlaczego ja? Może oni niech was wiozą. Ja się nie ruszam.

-Dobra, będziesz coś chciał, a wszyscy wiemy, że będziesz. – odparła z chytrym uśmiechem Siwa.

-To gdzie jedziemy?

-Tam.

Wystarczyło jedno słowo a wszyscy wiedzieli gdzie mamy pojechać. Nasi rodzice mieli zaopiekować się dziećmi, na co chętnie się zgodzili. Całą szóstką ubraliśmy kurtki i skierowaliśmy się do dużego Jeepa Adama.

-Na pewno chcecie tam jechać?

-Możemy zawrócić.

-Nie psujcie sobie tego klimatu świąt.

-W tej chwili ty go psujesz! – warknęła Patka przerywając wywody naszych mężów.

-Dobra zamykamy się!

-Innego wyjścia nie widzę. – dodała Kara.

Dojechaliśmy. Powolnym ruchem wysiadłam z auta. Rozejrzałam się po okolicy. Niewielka wioska w dolinie górskiej. A ja mimo lęku wysokości stoję na szczycie najwyższej góry. Góry pokrywają lasy przysypane białym puchem. Po chwili odwracam się do reszty. Równie powolnym krokiem idziemy do ważnego miejsca. Przed nami jest kilka kopców. Tu leżą nasze konie. Wszystkie. Dratwa, Kasztanka, Angel, Emma, Hestia, Tornado, Piorun, Błysk, Szmaragd. Każdy klęka i dotyka ręką kopca własnego wierzchowca. Sama uginam kolana i kładę ręce na kopce, które są obok siebie. Kilka łez spływa po moich policzkach, z resztą nie tylko po moich. Słyszę cichy szloch Pat, łkanie Anity i pociąganie nosem chłopaków. Zginęli tej samej nocy. Wszystkie. Nie udało się ich uratować z pożaru. W uszach dalej słyszę ich biedne rżenie z bólu. Nie było jak je wyciągnąć. Zginęły, a po nich zostały tylko ciała. Ale każdy z nas ma je w sercu. Na zawsze.

[][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][]

Opowieść uważam za zakończoną... chociaż... nie, to nie koniec, życie nie kończy się nawet po śmierci, zawsze się zostaję w czyimś serduszku <3 ... prawdopodobnie pojawi się jakaś nowa opowiastka na moim profilu :3

Wszystkiego najlepszego moje kochane bubu 😘💓 +1oo latek 🎁 hajsu 💰💰 i tam wszystkiego naj ❤💗💕💚💙💖💞❣💟

Dziękuje za każdą gwiazdkę <3

~~Lirossa

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 19, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Love in saddleWhere stories live. Discover now