Rozdział 14

18 2 0
                                    


Mila rodzi!

-Dzwoń po weterynarza! Ja pędzę do niej!

Zadzwoniłam po weta. Po 5 minutach przyjechał. Przy okazji zadzwoniłam do naszych mam i powiedziałam, że wrócimy późno, bo jedna klacz rodzi. Poród trwał ok. 3 godziny. Weterynarz, Ewa, ja, Anita, Patka i Adam padaliśmy ze zmęczenia. Dostałyśmy kubki ciepłej herbatki i odpoczywałyśmy w pokoju klubowym. Po 30 minutach przyszła Ewa z Adamem.

-Klaczka zdrowa, Mila też dochodzi do siebie. Teraz tylko jakie imię dla niej wybrać.

-Ale, że my to mamy zrobić? – zapytałyśmy równocześnie.

-Nie, tylko trzy głupki, które nazywamy Muszkieterki. No jasne, że wy. W końcu byłyście przy porodzie.

I tak głowiłyśmy się 10 min. W tym czasie Patka wyszła z Rufusem na świeże powietrze. „Mała Mi" „Nie, może Milka" „No, coś ty". Postanowiłam poszukać Huncwotki. Minęłam stajnię, w której całowała się jakaś para. Po 2 metrach się cofnęłam. *To nie możliwe*. A jednak, tą parą okazali się być Patka i Adam. Teraz wiedziałam jak nazwać małe źrebiątko. Pobiegłam do Sali.

-Wiem! – krzyknęłam do siostry i Bonny – to będzie Miłość!

-Skąd ci ten pomysł przyszedł do głowy? – zapytała Ewa.

-Ehh... tajne źródła informacji...

-No weź powiedz! – krzyknęła Anita.

-Idźcie do stajni, to same się przekonacie.

Po 2 minutach wróciły. Chyba zrozumiały o co mi chodzi.

-Dobra, to będzie Miłość.

W ciągu 10 min. zakochani wrócili do Sali trzymając się za ręce.

-Kiedyś mi powiedziałaś, że nie całujesz przyjaciół.

-Bo wtedy to był przyjaciel. – wyszczerzyła się.

-Jak nazwiecie klaczkę? – zapytał blondyn.

-Miłość! – krzyknęłyśmy razem z Bonny.

Chyba się domyślili dlaczego takie imię dałyśmy źrebaczkowi. Nawet nie protestowali. Do domu wróciłyśmy po 3. Nasze mamy zwolniły nas ze szkoły. Obudziłam się o 12. Spojrzałam na telefon, Huncwotka napisała, że jest w stajni. Wiadomość została wysłana o 8. Ona spała tylko 5 godzin i była wyspana. Jak?! Ehh... nie ważne. Obudziłam Anitę i poszłam na śniadanie. Potem od razu pobiegłam wlekąc za sobą zaspaną siostrę do stadniny. Oczywiście spotkałyśmy w niej Huncwotkę, która siedziała przy źrebaczku. Mili nie przeszkadzało jej towarzystwo, Anita też znalazła się obok Miłości. Ja poszłam osiodłać – oprócz Tornada – konie. Patka w 15 min go osiodłała i wyczyściła. Wyjechałyśmy w teren. Postanowiłyśmy zrobić postój przy muszkieterskiej rzeczce. Huncwotka podeszła do strumyka i ochlapała nas wodą. I tak zaczęła się wodna wojna. Każda przeciwko każdej. Dziewczyny się zmęczyły i poszły do ogierów, a ja siedziałam na kamieniu przy brzegu. Po chwili w strumyku zobaczyłam płynącą fiolkę z papierkiem w środku. Zaintrygowana podniosłam fiolkę i wyjęłam kawałek papieru. Rozwinęłam pergamin, a dziewczyny śmiały się pod drzewem ze swoich fryzur. Na kartce był krótki, zwięzły napis: „Tęsknie. P.". Nie wiedziałam o kogo chodzi, ale domyślałam się, że to dziewczyny robią ze mnie kawał. Wróciłyśmy do stajni, ale po 10 minutach Bonny wyciągnęła nas do siodlarni.

-Co się stało? – zapytałyśmy równocześnie.

-Mam do was ogromną prośbę. Wystąpicie w paradzie.

-Ale kiedy? – zapytałam.

-Gdzie? – zapytała Huncwotka.

-W jakim celu? – spytała Anita.

-Za tydzień, to będzie parada przez miasto z okazji urodzin burmistrza.

-Zgadzamy się! – krzyknęłyśmy równo.

Ewa odetchnęła, a my pobiegłyśmy do Lisy, przewodniczącej parady. Zauważyłyśmy wysoką blondynkę o czarnych oczach.

-Cześć, to wy macie wziąć udział w paradzie? – zapytała z uśmiechem, a my tylko pokiwałyśmy głowami – więc tak... może powiem jak będzie wyglądać parada. Ogółem składa się z par. W sensie chłopak i dziewczyna. Najpierw muszę wam przydzielić do jakiś chłopaków... ale to potem... parada zaczyna się od ratuszu, gdzie powitamy burmistrza. Potem prowadzimy orszak do „Hogsmeade", wiecie ten ogromny dom weselny. Gdy tylko odprowadzimy orszak wracamy do stajni. Chodźcie muszę was przydzielić... a jeszcze sprawa koni. Huncwotka i Anita będą miały pary z karymi końmi. A ty Alice z kasztanowym.

Doszłyśmy do dużego placu. Na środku stało około 9 osób. Lisa ustawiła nas w rządku. Mówiła to co nam przed chwilą, ale ze szczegółami. Po chwili powiedziała.

-A teraz marsz po konie! Migusiem!

W bardzo szybkim tempie ubrałyśmy konie. Wyprowadziłyśmy nasze wierzchowce na duży plac. Dopiero po chwili przyszła reszta, a Lisa zaczęła ustawiać nas w pary.

-Hmm... Hucwocia z... no tak... wybacz... ty oczywiście z Adamem... Anita... - zamyśliła się – wiem! Ty pójdziesz do Alexa. Alice ty idź do kasztanka.

Podjechałam do kasztanowego konia. Dopiero po chwili spostrzegłam kto to. To ON. To ten, który mnie pocałował, a następnego dnia całował inną. To ten, którego kocham, to ten, przez którego płakałam, przez którego straciłam chęć do życia. Z ogromną niechęcią spojrzałam na niego.

-A więc tak... - odezwała się Lisa – ja prowadzę zastęp, za mną idą Patka i Adam, potem... - zaczęła, ale niezbyt jej słuchałam.

Okularnik cały czas próbował zagadać, ale go skutecznie ignorowałam. Po próbie poszłam do Dratwy. Założyłam jej czerwony kantar i podpięłam uwiąz. Postanowiłam iść na padok. Wyprowadziłam klaczkę i poszłam z nią na pastwisko. Po 10 min stępu pobiegłam z nią, aby troszkę zakłusowała. Około godziny 18 wróciłam z Dratwą do stajni, gdzie czekały na mnie dziewczyny.

-Kaszta, mamy informacje... będzie klubowe ognisko!

-Dodatkowo siostrzyczko na koniach!

-Okej, ale kiedy?

-Po paradzie!

[][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][]

Taki tam luźny rozdział...

Muszkieterki szykujcie się na sobotę :3

~~Lirossa

Love in saddleWhere stories live. Discover now