Rozdział 1

861 38 1
                                    

To był całkiem słoneczny dzień.

W takie dni, ludzie urządzają sobie pikniki. Wybierają się na wycieczki. Wypoczywają nad wodą lub w domowym zaciszu. Oddają się swoim pasjom, spędzają czas z rodziną i przyjaciółmi.

Właśnie w takie ciepłe marcowe przedpołudnie Riley siedział na sofie w salonie, czekając na Annabelle.

Choć co chwila spoglądał na zegarek, jego umysł wcale nie rejestrował upływającego czasu. Był zdenerwowany. Kompletnie nie wiedział, jak powinien się zachowywać w tej sytuacji.


W końcu szatynka zeszła na dół i mogli ruszać.

Miała na sobie czarną dopasowaną sukienkę z dekoltem w łódkę i czarne półbuty na obcasie. Włosy upięła spinkami w niskiego koka, z którego wysunęło się kilka niesfornych pasm. Założyła kolczyki, które kiedyś dostałą od ojca na urodziny. Zrobiła delikatny makijaż, by nieco zatuszować zmęczenie.

- Jestem gotowa - oznajmiła, stając w progu - Możemy jechać...

Chłopak złapał ją pod rękę i zaprowadził do samochodu. Zajął miejsce za kierownicą i ruszyli w drogę.

Za 35 minut będą na miejscu.

Czekali tam na nich rodzice oraz brat Riley'a. Uroczystości miały zacząć się o jedenastej trzydzieści.

Pani Knight nerwowo dreptała wzdłuż podjazdu. Widząc zbliżający się samochód syna, skinęła na męża i Toby'ego by weszli już do środka i zawiadomili zebranych o przybyciu Annabelle.

Riley zaparkował i pomógł dziewczynie wysiąść z auta. Kobieta podeszła do nich bliżej i zagadnęła:

- Wszystko już gotowe. Czy potrzebujesz chwili nim zaczniemy? - spytała.

- Nie - odparła całkowicie spokojnym tonem - Już czas...

Brithany Knight skinęła niemrawo i nim razem z szatynką udały się do sali, nachyliła się w stronę syna i szepnęła:

- Czy Annabelle coś dzisiaj zjadła?

- Raczej nie - przyznał - Przekonywałam ją, ale wciąż odmawiała...

- Nie odstępuj jej na krok - poleciła mu matka - Jeśli znów zasłabnie, albo zrobi się jej niedobrze, zaprowadzisz ją do bocznej salki. Przygotowałam tam niezbędne rzeczy, tak na wszelki wypadek...

Następnie chwyciła dziewczynę pod ramie i łamiącym się głosem powiedziała:

- Chodźmy pożegnać naszą drogą Genevieve...


***


Annabelle nie zapamiętała ani jednego zdania, które tego dnia padło z mównicy.

Sąsiedzi i dawni współpracownicy ciepło wyrażali się o jej zmarłej matce. Wszyscy składali dziewczynie kondolencje, deklarując pomoc, w tym jakże trudnym dla niej czasie.

Przez całą ceremonię nie uroniła ani jednej łzy.

Wypłakała ich wiele, gdy Genevieve jeszcze żyła. Płakała od powrotu z Californii. Płakała w szpitalu, widząc matkę podłączoną do respiratora. Płakała w domu, każdej nocy, w poduszkę, z poczucia bezsilności.

Płakała, gdy żegnała się z matką. Kiedy gładząc jej wychudzone dłonie, drżącym głosem zapewniała: „Dzielnie walczyłaś. Ale teraz, możesz już przestać... Możesz odpocząć. To nic złego... Dam sobie radę.Nie musisz się martwić... Możesz odpocząć... Kocham cię...".

Podążając wilczymi śladamiWhere stories live. Discover now