white roses 1

451 58 9
                                    

Zawsze robiła wszystko tak, jak chcieli inni. Teraz zrobiła tak, jak ona chciała.

Sooyoung stała przed kwiaciarnią, która znajdowała się niedaleko jej, już starej uczelni. Dziewczynę od dziecka babcia zarażała miłością do kwiatów, przez co mała Soo od zawsze wiązała swoją przyszłość właśnie z nimi. Jako pięciolatka słyszała mnóstwo znaczeń i legend powiązanych z roślinami, a niektóre z nich pamiętała do dziś. Poza tym, ludzie bardzo łatwo zatracali się w zapachu kwiatów, który podświadomie na nich działał, więc dziewczyna nawet swoje ulubione perfumy dobrała, kierując się tym jakie kwiaty będą w nich dominować.

Odpowiedziała na ogłoszenie o pracę, tak szybko, jak tylko je zauważyła. Oczywiście nie obeszło się bez dogryzek koleżanek, bo „Jak po filmoznawstwie można decydować się na pracę w kwiaciarni?". Mało kto w ogóle chciał uwierzyć w to, że dziewczyna woli przesadzać chwasty niż zajmować się krytyką filmów. Na szczęście od czasu otrzymania dyplomu całkowicie zrezygnowała z kontaktów ze starymi znajomymi.

Sklepik był położony zaraz obok popularnej w tej okolicy kawiarni, a miła woń wystawionych przed nim kwiatów, pięknie mieszała się z zapachem świeżo zaparzonej kawy. Drzwi były szklane i pasowały do dużych okien. Pierwsze co docierało do człowieka po wejściu do środka to przesłodki zapach oraz uroczy dźwięk dzwonków, które informowały pracowników, że ktoś wszedł.

Sooyoung była w swoim małym raju i do szczęścia nie potrzebowała już niczego więcej. Kwiaty stały na wysokiej brązowej ladzie, zwisały z sufitu, zdobiły półki. Były wszędzie, w każdym kolorze.

Krótkie rozkoszowanie się chwilą dziewczyny, przerwała klnąca pod nosem blondynka, która szurała po ziemi jakimś dużym pudłem.

— Wystawie temu kurierowi najniższą możliwą ocenę za zostawienie dziewczyny samej z workami ziemi, które ważą z dwadzieścia kilogramów. Idiota.

— Może ci pomogę? — Sooyoung podeszła niepewnie do blondynki i pochyliła się delikatnie, jakby chciała dorównać jej wzrostem. Była niska i drobna, a jej włosy ledwo sięgały ramion. Gdyby nie bordowa szminka i różowe policzki, dałaby jej siedemnaście lat.

Ta podniosła się do pionu, po czym przeciągnęła się i spojrzała na szatynkę.

— Ty pewnie jesteś Sooyoung, co? — Dziewczyna przyjrzała się jeszcze uważniej, mrużąc przy tym oczy. — Długie, brązowe włosy, delikatna, sympatyczna buźka i tak dalej. To o tobie mówiła babcia.

— Babcia? — podniosła pytająco brew.

— Moja babcia — wskazała palcem na siebie. — To do niej trafiły twoje papiery. Jest tu właścicielką, ale nie ma już tyle siły, żeby pracować fizycznie. A ja jestem Ahin, wnuczka, zmuszona do przejęcia interesu — westchnęła i wytarła dłoń w fartuszek koloru jej szminki, po czym wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny.

— Sooyoung — odpowiedziała krótko, ściskając rękę blondynki. Nie była pewna czy to dobrze, że tutaj jest, czy też jej koleżanka z pracy już na starcie ma jej dość, dlatego była trochę zmieszana takim powitaniem.

Wnuczka właścicielki zaprowadziła szatynkę na zaplecze, pokazując, gdzie może zostawiać swoje rzeczy, a następnie wręczyła jej taki sam, bordowy fartuszek.

Sooyoung chodziła z kąta w kąt jak zaczarowana, oglądając wszystkie doniczki i wąchając każdy kwiatek, a Ahin tylko się jej przyglądała. Dopiero po paru chwilach, postanowiła przerwać ciszę.

— Dziwni ludzie tu przychodzą, wiesz? — rzuciła, opierając się o ladę.

— To jakaś aluzja w moją stronę? — odpowiedziała i uśmiechnęła się delikatnie w jej stronę. Nie zdziwiłaby się, gdyby naprawdę tak było. To, co robiła w tamtym momencie, musiało być rzadkim widokiem.

la vie en rose; kthWhere stories live. Discover now