14 L

105 7 0
                                    


Nie wiem, kiedy zorientowałam się, że Scott stanął w drzwiach i mnie obserwował. Powoli usiadłam na łóżku i pokazałam mu miejsce obok siebie. Zawahał się. Po chwili jednak dołączył do mnie.

 Przez chwilę oboje milczeliśmy, a ja pozwalałam ciszy wpłynąć w moje żyły.

        - Scott... - Chciałam się wytłumaczyć. Chciałam znaleźć jakieś wyjaśnienie, dlaczego pozwoliłam mu odejść. Jednak nie potrafiłam. Czekałam na falę zasłużonej krytyki z jego strony.
Zamiast tego Scott ujął moje dłonie i zmusił, żebym spojrzała na niego. 

          - To była jego decyzja. Gdybyśmy wiedzieli... Gdybyśmy potrafili przewidzieć, do czego jest zdolny, moglibyśmy mu pomóc - przygryzłam wargę, starając się stłumić wdzierające się w ciszę szlochanie. - Ale nie mogliśmy.
Widziałam, że Scott próbuje przekonać samego siebie. Zadałam jedyne pytanie, które chodziło mi teraz po głowie.

            - Czy czujesz się winny?
Scott skrzywił się, jakbym wymierzyła mu policzek. I może nawet faktycznie tak było. 

            - Tak. 

To nie była odpowiedź, której powinien był mi udzielić. To tak, jakby pomylił biel z czerwienią, niewinność z morderstwem.
I może nawet faktycznie
tak było.

           - A ty? Czujesz się winna?

Przytaknęłam. Gardło bolało mnie już od duszenia w sobie krzyku. Każdy poszczególny nerw w moim ciele został porażony poczuciem niesprawiedliwości. Tłumiłam kieszonkową otchłań, ale w zamian byłam przez nią pożerana żywcem.
Scott przyciągnął mnie do siebie i zamknął w objęciach. Bił od niego rodzaj otuchy, który nie pozwalał mi rozpaść się na miliony kawałeczków. Nawet nie mogłam sobie wyobrazić, jak on musiał się w tej chwili czuć. 

         - Nie mogę przestać sobie wyobrażać, co by było, gdybym przyjechał później.
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. Spojrzałam na niego pytająco, oczekując na wyjaśnienie.   - Mama wpuściła mnie na chwilę. Zanim ktokolwiek jeszcze zdążył mu pomóc. - Scott przymknął oczy. - Pomogłem mu tak, jak tylko mogłem. Ale nawet przez chwilę nie wierzyłem... 

Boże

Nawet on nie wierzył, że Stiles przeżyje.

Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, bo żadne z nas nie chciało odejść.
Zaczęłam się modlić.
Wszystko jeszcze mogło się zdarzyć. Nikt nie powiedział, że Stiles będzie żył. Nikt nie określił nawet, na jakich warunkach będzie żył,  j e ś l i    w    o g ó l e.

           - Scott?
           - Hm?
           - Wierzysz w Boga?

Jego pierś poruszyła się, kiedy westchnął. 

           - Wierzyłem - powiedział. - Zanim to wszystko się zaczęło, zanim patrzyłem na smierć niewinnych ludzi. Chyba nawet zanim mój ojciec odszedł. Później nie potrafiłem już łączyć nieograniczonej dobroci jakiegoś stwórcy; nie z tym światem. - Zamyślił się przez chwilę. Zmęczenie dawało nam się już porządnie we znaki, zaczęło nam być zimno a mój umysł dryfował jak w wodzie. 

           - A ty, Lydio?

           - Wierzę. - Mój głos zabrzmiał bardziej stanowczo, niż powinien. Nie byłam pewna, czy wierzę we wszystko. Ale wierzyłam w c o ś.
Scott skinął głową. 

Położyliśmy się obok siebie. Czekałam na sen, który miał mnie zbawić.

Honest || Stiles StilinskiWhere stories live. Discover now