6 S

272 20 0
                                    

  - Lydia, wszystko w porządku?

Przecież widać, że nie, ty idioto. Wokół niej zgromadził się już tłumek gapiów. Trener  usiłuje do niej dotrzeć, a ona tylko klęczy, z tym wzrokiem wbitym w ziemię. Jest nieobecna i gdybym jej teraz nie trzymał, upadłaby bezwładnie jak lalka. Bez słowa biorę ją na ręce i wynoszę z klasy. 

  - Stiles? Dokąd idziesz? - Zatrzymuję się w pół kroku. Scott, przygłupie, jak sądzisz, dokąd mógłbym pójść trzymając w ramionach katatoniczną Lydię?

  - Na stołówkę. Chyba słyszałem już dzwonek - mówię z powagą.

Widząc, że nie ma ochoty na żarty, obracam się i idę dalej. Jednak parę metrów później wciąż słyszę za sobą jego kroki. 

 - Trzeba znaleźć panią Martin, Scott. Nie pozwolę znowu zamknąć jej w Eichen - rzucam przez ramię.

 - Jest na górze. 

Nawet nie wiem, skąd ma aż taką pewność, ale ufam mu. Przez cały czas staram się obudzić Lydię, delikatnie szczypiąc jej policzki. Nie odzywam się. Cisza między mną a Scottem jest już całkowicie normalna, odkąd...

W tym momencie zza rogu wychodzi pan Yukimura. Na nasz widok przystaje w pół kroku i w milczeniu otwiera nam pustą klasę.

 - Pójdę po Natalie - mówi na odchodnym.

 Sadzam Lydię na ławce, przytrzymując, żeby nie spadła. Obiecałem jej, że tam nie wróci. Nie pozwolę znowu jej zabrać. Spoglądam w te puste oczy, tak boleśnie nieobecne. Nie były obecne już od miesiąca, a ja jestem postrzelony prosto w klatkę piersiową. Czas nie istnieje, istniejemy tylko my. My i te wszystkie niewypowiedziane słowa duszące się między nami.

My i te wszystkie wypowiedziane słowa, których już nie da się cofnąć.

 Może próbować mnie ignorować, nie odzywać się do mnie, może się na mnie wściekać, ale nie zostawię jej już nigdy więcej.

  - Lydia? - pytam cicho. - Lydia, wróć do nas. Nie rób nam tego znowu...

Scott w milczeniu kładzie dłoń na moim ramieniu. 

 - Stiles... - szepcze w końcu. - Co się z tobą dzieje?

Przyglądam mu się przez chwilę, mimowolnie zaciskając zęby w napięciu. Czuję się, jakbym eksplodował od środka. Jakby ktoś strzelał do mnie w dalszym ciągu, teraz już nie tylko w klatkę piersiową. Chyba dostałem także w brzuch, serce i głowę. Dlaczego wciąż trzymam się na nogach?

 - Przecież wszystko ze mną w porządku - silę się na obojętny ton, ale nie patrzę mu w oczy.

 - Unikasz nas. Wszystkich, nie tylko mnie... nie tylko Lydii. Nie rozmawiasz z Liamem, Hayden ani Maysonem. Nie wiem, kiedy ostatnio w ogóle widziałeś się z Malią. Ja... Stiles, ja naprawdę rozumiem, że przechodzisz teraz przez bardzo ciężki okres...

 - NIE MASZ PIEPRZONEGO POJĘCIA, SCOTT! 

Przez chwilę brakuje mi tchu. Całą siłą woli staram się nie zgiąć w pół i nie zacząć krzyczeć. Staram się nie przywalić mu, bo zawsze musi być święty. Nigdy nie popełnia błędów, nasz Prawdziwy Alfa, nasz przywódca. Patrzę w dół, bo nie potrafię już spojrzeć gdziekolwiek indziej. Aż w końcu brakuje tu miejsca na mój gniew, mój żal. W całym zasranym budynku nie ma na nie miejsca.

W tym momencie wchodzi pani Martin. Niemal natychmiast znajduje się obok córki, gładząc ją po plecach i twarzy, a potem spogląda mi prosto w oczy. Delikatnie kiwam głową i wycofuję się z pomieszczenia.

Nie jestem osobą, którą Lydia chciałaby zobaczyć po przebudzeniu.

Honest || Stiles StilinskiWhere stories live. Discover now