7 S

212 20 1
                                    

Odcinam się po prostu od rzeczywistości. Dryfuję w przestrzeni i w czasie.

Pamiętam wszystko. Pamiętam, że kwiaty na jej grobie były białe, pamiętam, że tylko dziadek nie płakał. Pogoda była zbyt piękna, a mój garnitur zbyt duży.

 Pamiętam, że nie rozumiałem, dlaczego mnie znienawidziła. Mówiła tacie o sytuacjach, które nie miały miejsca.

Powtarzała, że chcę ją zabić.

Gdzieś w czasie zniknęły jej ciepłe oczy i radość. Zmieniała się, każdego dnia traciła kawałek siebie. 

Aż w końcu pewnej nocy rzuciła się na mnie. Miałem dziewięć lat, a wokół szyi zaciśnięte ręce mamy. Tata odciągnął ją ode mnie, a ja po prostu leżałem niezdolny do ruchu. Przerażony, kompletnie zdezorientowany. Zdruzgotany. Słyszałem, jak uspokajał ją jeszcze po tym, gdy weszli na klatkę schodową szpitala. Zostawili mnie tam. Zostawiła mnie.

Orientuję się, że siedzę w Jeepie dopiero, kiedy chowam głowę w ramionach złożonych na kierownicy.

Nie mam już siły. Wypełniają mnie wszystkie tłumione przez lata uczucia, napierając na mnie, rozwalając mnie od środka i łamiąc wszystkie żebra. Staram się uspokoić, ale wszystko wokół mnie jest po prostu czarno-białe.

Aż w końcu emocje przestają się mieścić również w tym pieprzonym samochodzie.


Ciszę panującą wokół przerywa nagle dźwięk stukania w szybę. 

Malia. 

Otwieram okno, przyjmując obojętny wyraz twarzy i spoglądam na nią pytająco.

 - Miałeś mnie uczyć matmy.

Cholera jasna. Kiwam głową, jakbym o tym pamiętał i otwieram drzwi z drugiej strony Jeepa. Malia wskakuje niepewnie, jak zwykle wiedząc już wszystko. Nie musi mnie o nic pytać i wiem, że nie będzie. Uśmiecham się słabo z wdzięcznością.


Kiedy podjeżdżamy pod dom, mój żołądek momentalnie zaciska się w supeł.

Tata jest w domu.

Jego samochód stoi na podjeździe, tak jakby od wczoraj go nie ruszał. Sądziłem, że będzie miał chociaż na tyle przyzwoitości, żeby dać się pochłonąć pracy. Kurwa.

 - Malia, zostań w samochodzie - mówię cicho. Widzę, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi. Ale to nieistotne, muszę tylko go zobaczyć. Muszę sprawdzić, czy wszystko w porządku, muszę...

Zanim wejdę do domu biorę jeszcze ostatni desperacki wdech i rzucam spojrzenie na Jeepa. Malia bacznie mnie obserwuje, więc po prostu otwieram drzwi domu i wchodzę do środka.

 - Claudia? To ty?

Kurwa. Kurwakurwakurwa. 

- Nie. To tylko ja - mówię drżącym głosem. Staram się skupić na panującym wokół półmroku.

 - Kim jest "ja"? - rzuca nieprzytomnie w przestrzeń. Odnotowuję w pamięci, żeby podziękować później Parrishowi za dyskrecję i odesłanie go do domu. Waham się przez sekundę, zanim odpowiadam.

- Stiles. 

W tym momencie jego sylwetka wyłania się zza rogu. Nie potrafi nawet ustać porządnie na nogach, a jego spojrzenie jest pełne odrazy. W dłoni trzyma do połowy opróżnioną whisky.

- No tak... Oczywiście, że to ty. - Jego słowa zlewają się ze sobą. - Gdzie byłeś? Miałeś być pół godziny temu. Nie zapominaj, że mam twój plan lekcji, twoja matka powiesiła go na lodówce.

Przeczesuję włosy palcami. Chodzi mu o plan, który wisiał tam, kiedy miałem osiem lat. 

- Tato... Tato, oddaj mi butelkę. -Wyciągam po nią rękę, nie patrząc mu w oczy. 

Dlatego moje zdziwienie jest tym większe, kiedy jego pięść ląduje z całej siły na mojej twarzy. Ból eksploduje w moich żyłach. Z niedowierzaniem spoglądam na niego, sprawdzając, jak bardzo rzeczywiście jest pijany. 

 - NIE BĘDZIESZ MI MÓWIŁ, CO MAM ROBIĆ, TY GÓWNIARZU!

Teraz nie mogę już nawet oddychać.

Słyszę ciche warknięcie za swoimi plecami. Nie.

Nienienienienie.

 - Malia, mówiłem ci, żebyś została w samochodzie. - Głos mi się załamuje i nienawidzę się za to. W tym krótkim momencie mój świat ostatecznie zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, lądując przy tym ciężko na plecach. Ojciec dyszy ciężko z wściekłości, a ja po prostu stoję przed nim, bo już mi to obojętne.

Wszystko jest już po prostu obojętne.

 - Zabiłeś ją. Zabiłeś ją raz, a teraz drugi. Zawsze muszę mieć albo ciebie, albo ją.

Czekam na jego słowa w milczeniu. Powtarza mi to każdego pijanego wieczoru, a każdego skacowanego ranka spogląda z żalem z drugiego końca stołu.

Ale nigdy nie przeprasza.

 - A jednak zawsze zostajesz mi tylko ty. Zawsze ty. - Przerywa na chwilę. W końcu podejmuje znowu, otwierając oczy szeroko jak wściekłe zwierzę. - NIE CHCIAŁEM CIEBIE, Stiles! MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE NIE WRÓCISZ.

miał

nadzieję

Zamykam oczy i chowam się w cieniu umysłu. Ale widzę tylko jej twarz. Wciąż przed oczami mam tylko ją, zanim jeszcze zachorowała. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, nim Malia wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z domu. Zanim przekroczyłem próg, usłyszałem jeszcze głos ojca.

- Nie wracaj. Nie chcę cię tu widzieć.

Mam nadzieję, że Malia nie słyszała mojego serca, rozsypującego się na kawałki.

Honest || Stiles StilinskiWo Geschichten leben. Entdecke jetzt