11 S

126 9 0
                                    


Nie było nawet jasno, kiedy zorientowałem się, że Malii już nie ma obok mnie. Niezupełnie wiedziałem, co zrobić z suchością w gardle i nieprzemijającym uczuciem niestabilności po alkoholu.

Wysiadłem z Jeepa, żeby rozejrzeć się po okolicy. Zapaliłem papierosa, z namaszczeniem wciągając dym w obolałe płuca. Nie martwiłem się o nią. Jeśli miałbym się martwić o kogokolwiek, to tylko o kogoś, kto wszedłby jej teraz w paradę.

Nie mogłem uwierzyć, że wybraliśmy tak nudne miejsce. Wokół nie było zupełnie niczego. Zamknąłem Jeepa, bo i tak nie wróciłbym nim do domu.

Właściwie, przecież i tak nie wróciłbym do domu.

Ruszyłem nudną ścieżką pośrodku nudnego zadupia. Czułem gorycz na języku i sam nie wiedziałem, czy była gorsza od goryczy w moim umyśle. Gdyby ktokolwiek chciał mnie teraz zaatakować - droga wolna. Byłem bardzo nieszkodliwy, usiłując się skupić na marszu.

Moja matka wróciła na chwilę. Zdążyła zatruć mi umysł i zupełnie zatracić ojca. Nie była przy tym sobą. Ale wiele lat temu, zanim odeszła, też nie była już sobą.
A teraz straciłem ją znowu. W moich żyłach krew była tęsknotą, a każda myśl krzykiem, że nawet nie wiedziałem, za czym powinienem tęsknić. Umarła na nowo.
Żebym mógł wrócić.

Nie chciałem wracać.

Myśl rozlała się po moim gardle, rozgrzewając od środka. Słyszałem od ojca, że wolał zatrzymać ją.
Popełnił błąd, pozwalając wrócić mnie.

Nie wiem, kiedy dotarłem na wiadukt. Nie wiedziałem nawet, że w okolicy był jakikolwiek wiadukt. Popękana asfaltowa droga przepływała pod nim leniwie. Nie wiedziałem, dlaczego znalazłem się tak wysoko.
Zabrakło mi tchu, kiedy w płuca nabrałem lodowatego powietrza. Chciałem wyciągnąć kolejnego papierosa, ale dłonie zamarły mi w połowie drogi do kieszeni.
Stałem sparaliżowany, nie mogąc się poruszyć.

Honest || Stiles StilinskiWhere stories live. Discover now