26. I won't leave you. (part 2)

Start from the beginning
                                        

Louis wszedł do pokoju i omijając wyspę kuchenną oddzielającą salon od kuchni, znalazł się przy szafce, otwierając ją i skanując wzrokiem jej zawartość w poszukiwaniu czegoś. Harry przypatrywał mu się ukradkiem i przygryzł wnętrze policzka, aby ukryć uśmiech, który wkradał się na jego twarz, gdy wuefista, stojąc na palcach, ledwie dosięgnął do pudełka herbaty w górnej szafce. Był naprawdę uroczy, ślizgając się po płytkach w tych słodkich, puchatych skarpetkach, które miał na sobie.

– Um, cukier, mleko? – spytał Harry'ego, kiedy zaparzył napój i przyniósł go w dwóch kubkach. Jeden był granatowy z jaśniejszym napisem „Cute Sassy Boy", a drugi, który podał mu Louis, miał napis „100% Tea" i był w kolorze pomarańczowo-żółtym - w sam raz na jesienne dni.

– Nie, dziękuję – odpowiedział, biorąc od niego kubek. – Piję zwykłą, gorzką, Tak samo jak kawę.

Louis nie odpowiedział, tylko dolał sobie mleka i wsypał trzy łyżeczki cukru, po czym zamieszał łyżeczką i westchnąwszy głęboko, usiadł na kanapie obok niego, zachowując należyty dystans wynoszący około dwadzieścia pięć centymetrów. Upił łyk z kubka. 

- Zanim skomentujesz to, co jest napisane na moim kubku, mogę cię zapewnić, że nie ja go kupowałem i normalnie leżałyby już dawno na wysypisku śmieci, gdyby nie był prezentem. - Louis uprzedził go po kilku minutach niezręcznej ciszy. 

Harry kiwną głową w geście zrozumienia. 

- Twoje skarpetki też są prezentem? - spytał, wskazując podbródkiem na jego stopy. 

- Hej, nie nabijaj się z nich - żachnął się. - Są ciepłe i miękkie, i- Nie patrz na mnie jak na idiotę. - Zmierzył go wzrokiem.

- Nie patrzę - zaprzeczył. - Uważam, że to słodkie- znaczy... No, um, te skarpetki. Są ładne. 

- Dzięki - rzucił sarkastycznie, nie wierząc w ani jedno jego słowo. 

Ponownie owiała ich cisza. Nieustannie wpatrywali się przed siebie, jakby coś interesującego było w czarnym ekranie telewizora. W sumie to było. Ich odbicia. To w ten sposób na siebie patrzyli; skrycie, ukradkiem i z małą dyskrecją. Pili swoje herbaty, wymigując się od rozmowy, po prostu nie wiedząc, o czym mięli mówić, choć oboje chcieli się odezwać. 

Jednak wiadomo że wszystko musi się kiedyś skończyć. Nawet herbata. 

Louis odłożył swój pusty kubek na stolik przed nimi i wrócił do wcześniejszej pozycji, zginając nogi i dociskając kolana do klatki piersiowej. 

- Czy mogą cię o coś zapytać? - zagadnął w końcu nieśmiało szatyn, odwracając głowę w stronę Stylesa, który odpowiedział natychmiastowe "Tak". - Dlaczego postanowiłeś tutaj przyjechać? 

Brunet wzruszył ramionami. 

- Chciałem życzyć ci "Wesołej Wielkanocy". 

- I musiałeś AŻ przyjeżdżać? - upewnił się, podnosząc brew. 

- Lubię składać je osobiście. Tak jest prawdziwiej i szczerzej. Wiesz, co mam na myśli, prawda? - spytał.

- Tak, myślę, że tak - westchnął. - A... Jak tutaj wszedłeś? Nie pamiętam, żebym ci otwierał. 

- No... - zakłopotał się. - Właściwie to było otwarte i- um, wiesz, ja- 

- W porządku - przerwał mu. - Tak myślę. Dziękuję.

- Za co? 

- Za wszystko. - Odpowiedział.

"A konkretniej za ciebie" - pomyślał, posyłając mu mały uśmiech. 

It's getting crazy & We're getting dizzy (1&2)  || Larry Stylinson ✔️Where stories live. Discover now