Rozdział 2

1.4K 128 15
                                    

Stałam przez chwilę zupełnie niezdolna do czegokolwiek. Smród baru zaczął mnie drażnić po raz pierwszy odkąd tu weszłam, a moje oczy obserwowały otoczenie. W pomieszczeniu zapadła całkowita cisza, gdy mężczyzna padł nieprzytomny od mojego uderzenia.
Myśli gnały jak szalone, ale dalej nie mogłam się ruszyć. Wszyscy patrzyli w moją stronę. W końcu ocknęłam się z tego stanu i opuściłam ręce, które dalej zaciskały się na desce, która posłużyła mi by go unieszkodliwić.
- Jak ten dupek..? - zaczął Derni, ale urwał dalej chyba nie mogąc zrozumieć co się przed chwilą wydarzyło.
- Nie wiem - mruknęłam opadając na krzesło - ledwo go tu dowlokłam, bo był osłabiony, a później...
- Później prawie zatłukł Derniego - zachichotał toważysz mięśniaka.
Zgromiliśmy go spojrzeniem. Nie było nam do śmiechu.
- Co chcesz z nim zrobić? Jest niebezpieczny.
- Jak najszybciej się go pozbyć - odparłam - Co z tą runą?
Mężczyzna podszedł niepewnie do znokautowanego przeciwnika jakby w obawie, że ten nagle się ocknie i ponownie go zaatakuje. Przyjrzał się runie, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Natychmiast odskoczył, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Derni nie był tchurzem.
- Zabij go, albo oddaj bogini Hel - powiedział.
- Nie ma mowy! Muszę coś jeść, bo pieniądze już mi się kończą. Coś taki wystraszony?
- Ta runa...on jest potężny- wychrypiał- bardzo potężny.
- Czyli i dużo wart - podsumowałam.
- To nie byle zlecenie Liz! - warknął- Ten niewolnik mógłby rozerwać cię na strzępy jedynie pstrykając palcami.
Przeszedł mnie dreszcz i przez chwilę się wachałam, ale moja butna natura wzięła górę. Prychnęłam zadzierając głowę.- Może spróbować.
- Derni mam sprawę! pomorzesz mi  zanieść go na górę do pokoi gościnnych?- zapytałam wskazując palcem na nieprzytomnego więźnia.
- I co jeszcze? może mam go sprzedać i oddać ci pieniądze.- powiedział jeszcze zdenerwowany mężczyzna.
Chyba dalej jest w szoku po nagłym zamachu na jego życie.
- Acha czyli wolisz czekać, aż sie tu occknie i ponownie sie na ciebie rzuci? -Dobra - powiedziałam zirytowana.
Towarzysz bez słowa podszedł do leżącego niewolnika i kiwnął głowom do kolegów, którzy pomogli przenieść chłopaka. Po chwili byliśmy na górze.
- Niedaj się zabić - powiedział Derni kładąc jeńca na podłodze. Poczym jak poparzeni opuścili pomieszczenie.
-Dzięki - mruknęłam sama do siebie spoglądając na unieszkodliwionego.

Ciemna poświata ograniczała pole widzenia, ale to nie był mój największy problem. Niepewnie rozchyliłem powiek nie do końca pewien co się stało zanim utraciłem przytomność. Pamiętam jak przewróciłem mężczyzne i gwóźdź.... Potem zapanowała ciemność, a teraz jedynie co odczówam to mdłości i potworny ból głowy.Powoli uniosłem się do siadu ostrożnie rozglądając po pomieszczeniu.
Przy oknie na fotelu siedziała ta kobieta Liz.
- Obudziłeś się - stwierdziła unosząc się z miejsca i podchodząc pewnym krokiem w moją stronę.
Ku mojemu zdziwieni odpięła maskę która uniemożliwiała mi mówienie.
-Jak widać - odparłem z kpiną. - Ile byłem nieprzytomny? Zapytałem kobiety, która zajęła swoje dawne miejsce pod oknem.
- pięć godzin,  niedługo świta. Odparła bacznie mnie obserwując.
- Jak to zrobiłeś? - zapytała drżącym głosem.
Doskonale wiedziałem o co jej chodzi, ale wolałem nie poruszać tego tematu gdyż sam do końca nie rozumiałem tego co wydarzyło sie kilka godzin temu.
- Nie - odparłem od niechcenia -  nie twoja sprawa paniusiu.
Czekałem na jakiś ruch ze strony dziewczyny jednak on nie nastąpil ku mojemu zdziwieniu.
- Idę na dół po coś do jedzenia nie ruszając się z tąd - warknęła przywiązując sznur który dalej przymocowany był do mich rąk do specjalnego kółka w ścianie.
Nic dziwnego w końcu niewolnictwo w tym miasteczko jest na dużym poziomie.

Zbiegłam po schodach nie patrząc czy kogoś obudzę, czy nie. Jeśli ja musiałam cierpieć z powodu niewyspania to oni też mogli.
Wprawdzie niby mogłam pójść spać, ale muszę przyznać, że to co powiedział Derni lekko na mnie wpłynęło. Dobra...bardzo na mnie wpłynęło.
Mój więzień był wojownikiem, co odkryliśmy gdy bez trudu obezwładnił mojego informatora, ale nie to wywoływało we mnie największy niepokój.
Dalej miałam przed oczami wyraz przerażenia na twarzy mężczyzny, a jego słowa odbijały się echem w mojej głowie:
mógłby rozerwać cię na strzępy jedynie pstrykając palcami. Nie wiedziałam o co mu chodziło i nie chciałam się przekonać.
Jedyną pociechę stanowił fakt, że niewolnik miał amnezję i pewnie nie wiedział jaką mocą włada. Oczywiście jeśli mówił prawdę co do utraty pamięci.
W barze nie było nikogo, w końcu było jeszcze wcześnie, ale nie stanowiło to dla mnie problemu.
Przeskoczyłam przez blat i kopniakiem otworzyłam sobie drzwi do kuchni. Z łatwością znalazłam zostawionego z wczoraj kurczaka. Odkroiłam parę plastrów i rozejrzałam się w poszukiwaniu pieczywa.  Namierzyłam je w jednej z wysokich szafek.
Nie byłam wysoka, dlatego by sięgnąć musiałam wspiąć się na palce. Zawsze przeklinałam w duchu mój wzrost, bo był to jeden z wielu czynników odpowiedzialnych za to, że ludzie nie brali mnie na poważnie.
Wcisnęłam bochenek pod pachę i wróciłam do pokoju. Zielonooki nie odrywał ode mnie wzroku gdy tylko przekroczyłam prug pomieszczenia. Oblizał suche osta, a ja przez chwilę miałam wrażenie jakby to nie przyniesione przeze mnie jedzenie było tym czego w tej chwili najbardziej pragnął.
Widząc moją reakcję zaśmiał się, a ja szybko podałam mu jedzenie i wróciłam na fotel. Więzień nie rzucił się od razu na jedzenie czego można się było spodziewać, ale oderywał kawałek po kawałku i rzuł zawzięcie. Była w tym jakaś dworska maniera i patrząc na niego poczułam się głupio, bo własną porcję pochłonęłam w trymiga.
Gdy skończył jeść wytarł usta o skrawek ubrania i spojrzał na mnie przechylając głowę. Nie. On nie patrzył na mnie. Zaciekawił go kielich z winem, który trzymałam w dłoni.
Uświadomiłam sobie, że nie przyniosłam mu nic do picia, a kurczak był suchy. Wyszłam i po chwili wróciłam z drugim kielichem wina.
- Tylko się nie opij - zarzartowałam, żeby nie pokazać jak bardzo krępuje mnie fakt, że ani na sekundę nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Może i niczego nie pamiętam - mruknął- ale jestem pewien, że jeden kielich to za mało

-będzie musiał ci wystarczyć - warknęła. Znam ją naprawdę nie długo a zauwarzyłem jak szybko zmienia jej się humor, raz żartuje a za chwilę  zabija spojrzeniem.
Doskonale zadawałem sobie sprawę, że, denerwuje ją obserwowaniem  jej osoby, ale co zostało mi innego do roboty.
Napiłam się napoju czerwonego niczym krew, którą mimo wszystko już wiele razy widziałem i nic nie mogłem na to poradzić. Napój delikatnie nawilżył moje wysuszone niczym pustynia gardło, choć tak naprawdę nie zaspokoilem pragnienia tak niewielką jego ilością.
- wypiłeś? - zapytała podchodząc do pustego już kielicha. Nie miałem zamiaru jej odpowiadać dlatego siedziałem cicho.
-A co ? Zachciało ci sie pić?- warknąłem. Nie mogłem się powstrzymać nie mam pojęcia dlaczego, no cóż taka moja natura najwyraźniej.
Kobieta miała już się odezwać, oj niezdążyła, gdyż przerwało jej płukanie do drzwi.
-Spodziewasz się kogoś? - zapytałem z kpiną.
Dziewczyna ostrożnie odeszła do drzwi z sztyletem w reku.
U nie ładnie czyżbym trafił na cichą zabujczynie.
W progu stał wysoki blądwłosy mężczyzna w pięknie zdobionej szacie.
- Czy mam do czynienia z panią Liz? -  Ja w sprawie runy. Przysyła mnie pan królestwa Grandenvell jest gotów zapłacić pieniądze które się pani nie śniły za samą rune.
Za żywego posiadacz da jeszcze więcej, ale musi pani przyprowadzić go osobiście. Za martwego da mniej bo wtedy runa jest dalej potężna ale osłabiona. Pani wybór.
Więcej informacji przekaże pani władca naszego królestwa jeśli panna zechce zarobić.
- Zgadzam się - odpowiedziala Liz z radością w oczach i spojrzała na mnie triumfalnie - wreszcie się do czegoś przydasz.

Łowczyni nagródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz