Rozdział 20

236 28 5
                                    

Shailene

Odkąd Victoria zaczęła w końcu chodzić do szkoły, moje życie zamieniło się w koszmar. Cały czas bałam się, że wspomni komuś o tamtych wydarzeniach, o których wiemy tylko ja, ona i Will. Ale na razie było całkiem spokojnie jak na nią - uwzięła się na to, aby dużo czasu spędzać z Zoë, bo chciała pomóc jej w dostaniu się do drużyny cheerleaderek. Jeśli chodzi o Zoë - uważa Victorię za Boga, swojego osobistego mentora, albo coś jeszcze głupszego. Radzi się jej dosłownie w każdej sytuacji, aż czasami się zastanawiam, jak wcześniej mogła bez niej żyć.

Pojawienie się Victorii w szkole wywołało furorę - od razu zaczęto traktować ją jak królową. To było to, co lubiła robić najbardziej - rządzić. Kiedyś też taka byłam, ale już z tego wyrosłam. Już nie podobało mi się traktowanie innych jak zło konieczne i wykorzystywanie ich.

>>>

Kiedy wchodzę na Rozwój Zainteresowań, ktoś rzuca mi się z impetem na szyję.

- Dostałam się! - Krzyczy Zoë. Jej piski drażnią moje uszy, mam wrażenie, że teraz stała się taka sama jak Ruth, Angel i te inne, tragiczne cheerleaderki. Mam nadzieję, że się mylę, bo w takim razie ciężko będzie mi być jej przyjaciółką.

Odsuwam się od Zoë, która prezentuje mi swój nowy strój. Mam ochotę przewrócić oczami, jednak powstrzymuję się, bo nie chcę sprawiać jej przykrości. Nie uchodzę za specjalnie miłą, ale jestem jej przyjaciółką i wiem, że powinnam ją wspierać w każdej sytuacji, nawet w takiej idiotycznej jak ta.

- Gratuluję - mówię, próbując zabrzmieć szczerze. Robisz to dla niej, Shai.

- Miałam dużą konkurencję, ale Victoria przyszła tam ze mną i dziewczyny od razu zrobiły się inne, nie patrzyły na mnie jak na... - Zoë urywa, zmieszana.

- Jak na moją przyjaciółkę, tylko jak na przyjaciółkę naszej nowej królowej - kończę za nią z ironicznym uśmiechem.

- Nie to chciałam powiedzieć.

- Chciałaś, ale było ci głupio. Spoko, nie mam z tym problemu - wzruszyłam obojętnie ramionami. - Na twoim miejscu, byłabym bardziej ostrożna. Ufasz Victorii bezgranicznie, ale co ty dokładnie o niej wiesz?

- Była twoją przyjaciółką w Los Angeles.

- No właśnie. Była. Poznałam się na niej i ty kiedyś też to zrobisz, oby w twoim przypadku było mniej drastycznie - odpowiadam i rozglądam się, czy w sali jest nauczycielka. Jak zwykle jej nie ma, więc wychodzę i zmierzam szybkim krokiem na korytarz, z którego można się dostać na dach.

Wspinam się po drabinie i w końcu docieram na samą górę. Zaciągam się świeżym powietrzem i idę dalej, stając niedaleko od krawędzi budynku. W oddali widzę jeden z moich ulubionych widoków - panoramę Nowego Jorku. Widzę Central Park, w którym nie byłam od wieków.

- Nie skacz, nie warto - słyszę ironiczny głos za sobą.

- Skąd wiesz, Uriah? - Pytam i zaczynam chodzić niemalże po krawędzi.

- Bo nie - wzrusza ramionami i wyciąga z kieszeni paczkę papierosów. Odpala jednego i wciąż mi się przypatruje. Nudzi mi się to igranie ze śmiercią, więc podchodzę do Uriaha.

- Daj jednego - mówię, a on uśmiecha się i rzuca mi paczkę Marlboro Goldów. Wyciągam jednego wraz zapalniczką, odpalam i oddaję mu fajki.

Czuję się dziwnie. Siedzę na dachu z najgorszym typem w szkole, oboje jaramy szlugi, patrząc na Nowy Jork, zamiast siedzieć na lekcjach.

Życie pisze dziwne scenariusze.

- No tak - słyszymy głos za nami.

Obok wejścia na dach stoi dyrektor Laritate z groźną miną.

Nie wiem co dziwi mnie bardziej - to, że tak łatwo zostaliśmy złapani, czy to, że pan Laritate wspiął się po drabinie i przecisnął swój ogromny brzuch przez tę niewielką dziurę prowadzącą na dach.

CDN.

dream team (SHEO STORY) Where stories live. Discover now