Rozdział 17

206 30 7
                                    

Theo

Nie sądziłem, że w nowej szkole tak szybko zdobędę grupę przyjaciół, a tym bardziej dziewczynę. Wszystko dzięki Shailene, która była tak otwarta i fajna, że dzięki niej, poczułem się w Nowym Jorku jak w domu...

Wciąż nie wróciłem do matki i jej faceta, wiem doskonale, że nie jestem tam mile widziany. Mam szesnaście lat, więc wciąż powinienem z nimi mieszkać, ale dopóki jest tam Bruce, nie mogę wrócić. Ten człowiek mnie nienawidzi, więc jak mogę tam mieszkać? Być bity za byle co, bo on obwinia mnie nawet o to, że się urodziłem? Nie mogę liczyć na matkę, że mnie obroni, bo jest w niego ślepo zapatrzona, jest dla niej ważniejszy niż ja... Gdyby nie Shailene, musiałbym chyba mieszkać na ulicy. Mógłbym też wrócić do dziadków, do Anglii, ale oni wierzą, że matka zaczęła tu nowe życie, że jesteśmy szczęśliwi i nie chcę ich martwić. Poradzę sobie, zawsze tak było. Teraz mam dziewczynę, która stara się mi pomóc jak tylko może. Shailene może uchodzić za osobę, która ma na wszystko wylane, która jedzie na farcie i nie jest zbyt dobrym wzorem do naśladowania. Ale istnieje też druga Shailene, która ma serce we właściwym miejscu. I skrywa jakąś mroczną tajemnicę, którą nie chce się podzielić. Ma to związek z Willem, ale nie zamierzam tego drążyć, dopóki sama nie będzie gotowa, żeby mi o tym opowiedzieć. To chyba dobre wyjście z tej sytuacji.

>>>

- Urządzam imprezę, wpadniesz? - Rzuca Will, kiedy po treningu przebieramy się w szatni.

- Kiedy? - Pytam, marszcząc czoło. Nie jestem teraz w szczególnym nastroju do imprezowania, ale nie wypada odmówić kapitanowi drużyny.

- Dzisiaj - szczerzy zęby.

- Jest środa - zauważam.

- No to co? Stary, w moim świecie nie ma czegoś takiego jak zły dzień na imprezę. Każdy jest dobry.

Nie odpowiadam, a on wzdycha.

- Daj spokój, będzie czas drużyna i pół szkoły. Nie może cię zabraknąć.

Chcę odmówić, ale nie potrafię. Nie chcę uchodzić za sztywniaka, bo takich się nie lubi. Jestem częścią drużyny, powinienem pójść.

- No dobra, wpadnę - odpowiadam, a on się uśmiecha. Klepie mnie mocno w plecy.

- Przyprowadź swoją laskę. Niech weźmie tą swoją przyjaciółeczkę Zoë, ale niech da sobie spokój z tym wieśniakiem Milesem i kujonem Anselem. Wątpię, żeby mogli dobrze bawić się na takiej imprezie - mruga do mnie i wychodzi z szatni.

Shailene nie będzie zadowolona.

>>>

- Zapomnij - warczy, kiedy opowiadam jej o propozycji Willa. - Nie mam zamiaru do niego iść. NIGDY.

Wiedziałem, że tak będzie. Gdyby tylko powiedziała mi, o co chodzi z tym jej wstrętem do Willa...

- Przecież nie musimy tam siedzieć niewiadomo ile - mówię, starając się ją przekonać. - Jeśli będzie kiepsko, to wyjdziemy.

- Nie chcę mieć z nim nic do czynienia, tak trudno to zrozumieć? - Patrzy na mnie ze złością.

- Wyobraź sobie, że trudno, bo nie wiem, o co ci chodzi z tym, że go tak nie lubisz. Przydałaby się odrobina szczerości, nie uważasz? - Rzucam ironicznie.

Shailene nie odpowiada, tylko nadal siedzi nachmurzona. Patrzę na swój lunch, nagle straciłem apetyt na jedzenie.

- Hej! - Wita się Zoë i dosiada się do naszego stolika. - Słyszeliście o tym, że Will urządza dziś imprezę?

- No nie, następna - warczy Shailene, mierząc dziewczynę złym spojrzeniem.

- Wiem, że go nie lubisz, ale ja tak dawno nigdzie nie byłam...

- No to chodźmy na miasto! Dlaczego akurat musisz iść do niego?

- To, że ty go nie lubisz z jakiegoś powodu nie znaczy, że ja go muszę unikać - odparowuje Zoë i ze złością wstaje, po czym odchodzi od naszego stolika.

Shailene mruczy pod nosem jakieś przekleństwa, po czym rzuca mi mordercze spojrzenie, jakby ta sytuacja była moją winą.

- Szykuj kieckę, Theodore - mówi w końcu. - Idziemy na imprezę.

CDN.

dream team (SHEO STORY) Where stories live. Discover now