ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ MUSISZ ZAPOZNAĆ SIĘ Z OPOWIADANIEM
DIVERGENT: THE SECOND WORLD! :)
Edith Eaton to 16-letnia dziewczyna. Nie długo stanie przed bardzo ważnym wyborem. Jest to żywiołowa dziewczyna, nie do końca świadoma swojej przeszłości. Skr...
Oops! Questa immagine non segue le nostre linee guida sui contenuti. Per continuare la pubblicazione, provare a rimuoverlo o caricare un altro.
Czułam się doskonale.
Wszystko było takie piękne. Ja i Tony, nasi przyjaciele i to że wszyscy byliśmy razem. Nawet kłótnie z Ethanem były ciekawsze niż dawniej. Inaczej widziałam świat, był taki kolorowy a nie szary i rozmazany jak wcześniej. Spędzałam też więcej czasu z ojcem. Weekendowe spacery o świcie, rozmowy i wdrapywanie się na najwyższe budynki w mieście.
Na ostatniej wycieczce moją uwagę przykuła dziwna rzecz.
- Czy mi się wydaje, czy agencja zniknęła?- spytałam patrząc na miejscu, gdzie kiedyś niewielka jej plamka była widoczna.
- Nie, ale pewnie po tylu latach postanowili włączyć barierę.- odpowiedział ojciec obojętnie.- Zawsze byli dziwni. To oni wyrządzili nam najwięcej szkód. Utrzymujemy z nimi kontakt z obowiązku. Lepiej by było, gdyby nie istniała.- i zeskoczył na niższą część budynku.
Następny dzień nie był już taki ekscytujący, gdyż mieliśmy historię miasta. Znałam ją od dziecka, zasypywałam pytaniami o nią każdego, kogo spotkałam, więc z nudów kreśliłam koła w zeszycie myślami będąc gdzieś daleko.
Dokładniej w Agencji. Nie da się ukryć, że mój ojciec naprawdę ich nienawidzi i ma do nich żal, nie wiem o co, ale może ogólnie przez te oszustwa. Utrzymywanie, że jesteśmy jedynymi ludźmi a świat dookoła nas to pustkowie. Kogo bym nie spytała w Nieustraszoności o agencję, brzmiałby jak mój ojciec.
Lekcję przerwała syrena. Poderwałam się z miejsca. Minęło jakieś dwadzieścia minut lekcji. Do sali weszła nauczycielka zakrywając sobie chustą usta.
- Zakryjcie sobie czymś usta i nos!- i pobiegła dalej. Do sali zaczął wdawać się dym. Pośpiesznie wyciągnęłam z torby bluzę i przyłożyłam do ust.
- Szybko! Do wyjścia i do schodów!- na korytarzu było siwo. Na szczęście rozmieszczenie budynku znałam na pamięć. Wtedy przez głowę przeszła mi jedna myśl. Tony'ego nie było z nami. Profesor Binns miał do niego jakąś sprawę.
Na pewno uciekli i czekają na placu...
Wyszłam jako ostatnia.
- Schodami w dół!- powtórzył ktoś. Naglę wszyscy zniknęli mi z oczu. Za to do moich uszu dostał się czyiś płacz. Szłam po omacku i domyśliłam się, że dźwięk dochodzi z łazienki. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Było tam tak samo siwo jak na korytarzu.
- Ktoś tu jest?- spytałam. Odpowiedział mi szloch z jednej z kabin.- Jesteś tam? Jak się nazywasz?
- Mia.- odpowiedział piskliwy głosik.
- Mia, nie płacz i zakryj sobie czymś buzię, żebyś nie wydychała dymu, masz coś?
- Nie.- zapłakała. Spojrzałam na swój sweter i przerzuciłam go przez drzwi.- Weź to. Drzwi się zatrzasnęły?
- T-Tak...
- To odsuń się jak najdalej od nich...- odeszłam do tyłu i z rozbiegu kopnęłam je. Powtórzyłam tę czynność kilka razy aż usłyszałam trzask a potem ich huk. Na podłodze zobaczyłam niewyraźnie małą dziewczynkę, musiała być z młodszych klas.- Idziemy.- szepnęłam i wzięłam ją na ręce. Objęła mnie i wtuliła w moją koszulkę. Nie wiedziałam, że w naszej szkole są dzieci w jej wieku.
Przed oczami miałam plan budynku i starałam się z niego wydostać. Kręciło mi się w głowie co niczego nie ułatwiało.
- Już troszkę...- sapnęłam. Dostrzegłam światła i jasność. Chciałam pobiec, ale straciłam czucie w nogach, szłam, na pewno szłam bo światło się powiększało.
W końcu jakby coś mnie wypchnęło. Dosłownie. Już miałam się przewrócić, ale ktoś jakby mnie popchnął za sobą. Dym uderzył mi do głowy, bo tam nikogo nie było.
- Edi!- zawołał Tony i ruszył w moją stronę z Emmą i kilkoma nauczycielami.
- Weźcie ją... Zbadajcie, znalazłam ją w łazience. Widzisz, udało się?- pogłaskałam ją po głowie.- I już nie płacz...
- A jak z tobą?- spytał Tony. Pokręciłam głową. W moich uszach wybuchł pisk i czułam jak robi się ciemno i duszno i jedyne co usłyszałam to
- Łapcie ją bo zaraz...
***
Cztery
Siedziałem w swoim gabinecie z Raisą, która była tak miła, że postanowiła mi pomóc w papierkowej pracy. Powinienem się do niej przyzwyczaić po tylu latach ale nadal jest ciężko. Wolę działać, a nie siedzieć z papierami.
- Wiesz co, pójdę nam po kawę.- mruknąłem i wyszedłem. Udałem się do kuchni, która była obok mojego gabinetu, była niewielka, ale zawsze uzupełniona wszystkim co potrzeba. Gdy wróciłem zobaczyłem, że ostatnia szuflada była otwarta, a Raisa stała do mnie plecami.- Ja...- nie drgnęła. Po chwili jednak podniosła rękę do góry, by pokazać mi co w niej trzyma. Nie wiedziałem jak mam zareagować na fakt, że trzyma coś dla mnie bardzo... intymnego.
Powoli opuściła dłoń a ja podszedłem do niej i wyrwałem zdjęcie.
- Ale ona jest do niej podobna... Zauważyłeś?
- Raisa, mieszkam z nią. Na pewno nie przeoczyłbym czegoś takiego.- zacisnąłem zęby.
- Wiesz, że to nie w porządku? Kochasz je ale i bardzo ranisz.
- Myślisz, że nie wiem? Ale... Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Jakoś sam siebie utrzymywałem w przekonaniu, że ona żyje, że wyjechała, ale wróci...
- Ale nie wróci a Edi nie ma jej za bohaterkę ale za uciekinierkę i kobietę, która jej nie kochała!- krzyknęła.- Obiecaliśmy ci, że nie powiemy jej, że zatrzemy wszystkie ślady, ale wiesz co? To nie sprawiedliwe, ona zasługuje na to by ją pamiętać...- warknęła i wybiegła trzaskając drzwiami.
Obraz przed oczami rozmazał mi się. Przyłożyłem dłonie do twarzy masując skronie. Jestem beznadziejny... Najgorszy człowiek na ziemi... Najgorszy mąż i ojciec...
- Cztery...- odwróciłem się widząc Tris.- Wszystko w porządku?
- Tak... Co się dzieje?
- Był zamach w szkole.- serce stanęło mi w miejscu.- Ktoś napuścił gaz przez wentylację, Edi została by uratować małą dziewczynkę... Jest teraz w szpitalu Erudycji. Caleb był na miejscu więc zabrał ją do siebie... Wszystko powinno być...- nie usłyszałem co powiedziała, ponieważ dawno mnie tam nie było....
***
- Gdzie ona jest?!- wpadłem do siedziby Erudycji.- GDZIE JEST EDI?!- Zza recepcji wyszedł Caleb.
- Cztery spokojnie...
- GDZIE ONA JEST?!- złapał mnie za ramię i pociągnął.
- Jest na górze, wszystko z nią dobrze. Nawdychała się tego świństwa... Nie wiem co to za substancja, kto ją wpuścił i jak w tak krótkim czasie rozprzestrzeniła się po całym budynku...
- WY GÓWNO WIECIE!- krzyknąłem sam nie wiem dlaczego i wbiegłem do otwartej windy.
Na korytarzu siedział Tony z twarzą schowaną w dłonie. Podniósł głowę słysząc moje korki.
- Dzień dobry...- poderwał się. Mruknąłem coś w odpowiedzi i wszedłem do sali.
Nie lubię być w takich miejscach, wręcz nienawidzę. Podszedłem do jedynego łóżka i spojrzałem na córkę. Była taka spokojna. Wyglądała jakby tylko spała. Nie widać było ran, bandaży.
- Odważne z niej dziecko.- powiedziała niepewnie pielęgniarka i wyszła. Pogładziłem policzek córki. Uśmiechnąłem się lekko.