Rozdział: 12

38 4 6
                                    

Czułam się doskonale

Oops! Questa immagine non segue le nostre linee guida sui contenuti. Per continuare la pubblicazione, provare a rimuoverlo o caricare un altro.

Czułam się doskonale.

Wszystko było takie piękne. Ja i Tony, nasi przyjaciele i to że wszyscy byliśmy razem. Nawet kłótnie z Ethanem były ciekawsze niż dawniej. Inaczej widziałam świat, był taki kolorowy a nie szary i rozmazany jak wcześniej. Spędzałam też więcej czasu z ojcem. Weekendowe spacery o świcie, rozmowy i wdrapywanie się na najwyższe budynki w mieście.

Na ostatniej wycieczce moją uwagę przykuła dziwna rzecz.

- Czy mi się wydaje, czy agencja zniknęła?- spytałam patrząc na miejscu, gdzie kiedyś niewielka jej plamka była widoczna.

- Nie, ale pewnie po tylu latach postanowili włączyć barierę.- odpowiedział ojciec obojętnie.- Zawsze byli dziwni. To oni wyrządzili nam najwięcej szkód. Utrzymujemy z nimi kontakt z obowiązku. Lepiej by było, gdyby nie istniała.- i zeskoczył na niższą część budynku.

Następny dzień nie był już taki ekscytujący, gdyż mieliśmy historię miasta. Znałam ją od dziecka, zasypywałam pytaniami o nią każdego, kogo spotkałam, więc z nudów kreśliłam koła w zeszycie myślami będąc gdzieś daleko.

Dokładniej w Agencji. Nie da się ukryć, że mój ojciec naprawdę ich nienawidzi i ma do nich żal, nie wiem o co, ale może ogólnie przez te oszustwa. Utrzymywanie, że jesteśmy jedynymi ludźmi a świat dookoła nas to pustkowie. Kogo bym nie spytała w Nieustraszoności o agencję, brzmiałby jak mój ojciec.

Lekcję przerwała syrena. Poderwałam się z miejsca. Minęło jakieś dwadzieścia minut lekcji. Do sali weszła nauczycielka zakrywając sobie chustą usta.

- Zakryjcie sobie czymś usta i nos!- i pobiegła dalej. Do sali zaczął wdawać się dym. Pośpiesznie wyciągnęłam z torby bluzę i przyłożyłam do ust.

- Szybko! Do wyjścia i do schodów!- na korytarzu było siwo. Na szczęście rozmieszczenie budynku znałam na pamięć. Wtedy przez głowę przeszła mi jedna myśl. Tony'ego nie było z nami. Profesor Binns miał do niego jakąś sprawę.

Na pewno uciekli i czekają na placu...

Wyszłam jako ostatnia.

- Schodami w dół!- powtórzył ktoś. Naglę wszyscy zniknęli mi z oczu. Za to do moich uszu dostał się czyiś płacz. Szłam po omacku i domyśliłam się, że dźwięk dochodzi z łazienki. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Było tam tak samo siwo jak na korytarzu.

- Ktoś tu jest?- spytałam. Odpowiedział mi szloch z jednej z kabin.- Jesteś tam? Jak się nazywasz?

- Mia.- odpowiedział piskliwy głosik.

- Mia, nie płacz i zakryj sobie czymś buzię, żebyś nie wydychała dymu, masz coś?

- Nie.- zapłakała. Spojrzałam na swój sweter i przerzuciłam go przez drzwi.- Weź to. Drzwi się zatrzasnęły?

- T-Tak...

- To odsuń się jak najdalej od nich...- odeszłam do tyłu i z rozbiegu kopnęłam je. Powtórzyłam tę czynność kilka razy aż usłyszałam trzask a potem ich huk. Na podłodze zobaczyłam niewyraźnie małą dziewczynkę, musiała być z młodszych klas.- Idziemy.- szepnęłam i wzięłam ją na ręce. Objęła mnie i wtuliła w moją koszulkę. Nie wiedziałam, że w naszej szkole są dzieci w jej wieku.

Przed oczami miałam plan budynku i starałam się z niego wydostać. Kręciło mi się w głowie co niczego nie ułatwiało.

- Już troszkę...- sapnęłam. Dostrzegłam światła i jasność. Chciałam pobiec, ale straciłam czucie w nogach, szłam, na pewno szłam bo światło się powiększało.

W końcu jakby coś mnie wypchnęło. Dosłownie. Już miałam się przewrócić, ale ktoś jakby mnie popchnął za sobą. Dym uderzył mi do głowy, bo tam nikogo nie było.

- Edi!- zawołał Tony i ruszył w moją stronę z Emmą i kilkoma nauczycielami.

- Weźcie ją... Zbadajcie, znalazłam ją w łazience. Widzisz, udało się?- pogłaskałam ją po głowie.- I już nie płacz...

- A jak z tobą?- spytał Tony. Pokręciłam głową. W moich uszach wybuchł pisk i czułam jak robi się ciemno i duszno i jedyne co usłyszałam to

- Łapcie ją bo zaraz...

***

Cztery

Siedziałem w swoim gabinecie z Raisą, która była tak miła, że postanowiła mi pomóc w papierkowej pracy. Powinienem się do niej przyzwyczaić po tylu latach ale nadal jest ciężko. Wolę działać, a nie siedzieć z papierami.

- Wiesz co, pójdę nam po kawę.- mruknąłem i wyszedłem. Udałem się do kuchni, która była obok mojego gabinetu, była niewielka, ale zawsze uzupełniona wszystkim co potrzeba. Gdy wróciłem zobaczyłem, że ostatnia szuflada była otwarta, a Raisa stała do mnie plecami.- Ja...- nie drgnęła. Po chwili jednak podniosła rękę do góry, by pokazać mi co w niej trzyma. Nie wiedziałem jak mam zareagować na fakt, że trzyma coś dla mnie bardzo... intymnego.

Powoli opuściła dłoń a ja podszedłem do niej i wyrwałem zdjęcie.

- Ale ona jest do niej podobna... Zauważyłeś?

- Raisa, mieszkam z nią. Na pewno nie przeoczyłbym czegoś takiego.- zacisnąłem zęby.

- Wiesz, że to nie w porządku? Kochasz je ale i bardzo ranisz.

- Myślisz, że nie wiem? Ale... Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Jakoś sam siebie utrzymywałem w przekonaniu, że ona żyje, że wyjechała, ale wróci...

- Ale nie wróci a Edi nie ma jej za bohaterkę ale za uciekinierkę i kobietę, która jej nie kochała!- krzyknęła.- Obiecaliśmy ci, że nie powiemy jej, że zatrzemy wszystkie ślady, ale wiesz co? To nie sprawiedliwe, ona zasługuje na to by ją pamiętać...- warknęła i wybiegła trzaskając drzwiami.

Obraz przed oczami rozmazał mi się. Przyłożyłem dłonie do twarzy masując skronie. Jestem beznadziejny... Najgorszy człowiek na ziemi... Najgorszy mąż i ojciec...

- Cztery...- odwróciłem się widząc Tris.- Wszystko w porządku?

- Tak... Co się dzieje?

- Był zamach w szkole.- serce stanęło mi w miejscu.- Ktoś napuścił gaz przez wentylację, Edi została by uratować małą dziewczynkę... Jest teraz w szpitalu Erudycji. Caleb był na miejscu więc zabrał ją do siebie... Wszystko powinno być...- nie usłyszałem co powiedziała, ponieważ dawno mnie tam nie było....

***

- Gdzie ona jest?!- wpadłem do siedziby Erudycji.- GDZIE JEST EDI?!- Zza recepcji wyszedł Caleb.

- Cztery spokojnie...

- GDZIE ONA JEST?!- złapał mnie za ramię i pociągnął.

- Jest na górze, wszystko z nią dobrze. Nawdychała się tego świństwa... Nie wiem co to za substancja, kto ją wpuścił i jak w tak krótkim czasie rozprzestrzeniła się po całym budynku...

- WY GÓWNO WIECIE!- krzyknąłem sam nie wiem dlaczego i wbiegłem do otwartej windy.

Na korytarzu siedział Tony z twarzą schowaną w dłonie. Podniósł głowę słysząc moje korki.

- Dzień dobry...- poderwał się. Mruknąłem coś w odpowiedzi i wszedłem do sali.

Nie lubię być w takich miejscach, wręcz nienawidzę. Podszedłem do jedynego łóżka i spojrzałem na córkę. Była taka spokojna. Wyglądała jakby tylko spała. Nie widać było ran, bandaży.

- Odważne z niej dziecko.- powiedziała niepewnie pielęgniarka i wyszła. Pogładziłem policzek córki. Uśmiechnąłem się lekko.

Wiem.

•New Beginning• Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora