Zacząłem spadać w ciemność. Po locie w dól zawisłem w nicości.
-To jest najciemniejsza otchłań twego umysłu.-Słyszałem głos Stephena, ale go nigdzie nie widziałem.-Twoje zadanie to swe lęki pokonać i tę ciemność lekko rozświetlić.-Czemu on ciągle gada do mnie wierszem? Nie wiem. W pewnym momencie ujrzałem Liu. Ze łzami w oczach.
-Ty potworze.-On mówi to do mnie.-Jak mogłeś. Nie powinieneś się urodzić.-Znów zaczęły pocić mi się oczy.
-Nie mów tak, proszę.-Błagałem bez skutku. Pojawiła się Jane. Z włączoną zapalniczką w dłoni.
-Powinieneś był spłonąć!-Rzuciła zapalniczkę przed siebie. Wokół mnie buchnął ogień okładając się w pentagram. Serce waliło mi jak młotem. Nogi były jak z waty. Co robić? Poczułem silne uderzenie w policzek i po chwili byłem na podłodze w domu Stephena. Złapał mnie za obszewki i rzucił na kanapę.
-Masz walczyć ze swoim strachem, a nie nim żyć i poddawać się mu.-Mówił spokojnie, ale i tak dało się wyczuć w jego głosie zdenerwowanie.
-To jest takie realne.-Mój rozmówca do słownie strzelił face palma.
-W świecie snów nie da się rozpoznać czy coś jest realne czy też nie.-Położył mi dłoń na ramieniu.-Przemień noc w dzień. Mrok w światło. Życie w śmierć.-Czy on coś ćpał?-Walcz, ale nie na siłę.-Podał mi kubek za tym świństwem, które smakuje gorzej niż przeterminowany salceson. Wypiłem, bo przecież mus to mus.
-Time skip-
Nie daję rady. Już się robi ciemno. Ja dalej nie dam rady. To pomoże. Wziąłem łyk napoju. Powtórka z rozrywki. Te same wizje. Zmieniam strategię. Zamknąłem oczy. Zacząłem głęboko oddychać. Zacząłem iść przed siebie, a ognisty pentagram zniknął. Podszedłem do Jane wyrwałem jej zapalniczkę z rąk i pocałowałem ją. Znikła. Podbiegłem do mojego brata i przytuliłem go jak nigdy. Teraz płakałem ale ze szczęścia. On również zniknął, a mrok zaczął się przejaśniać. Po chwili znalazłem się z powrotem na kanapie u Stephena.
-Brawo chłopcze.-Uścisnął mi rękę i znaleźliśmy się w kuchni Rezydencji. Akurat Braian robił sobie herbatę w kuchni. Na widok mojego towarzysza wyjął broń i wystrzelił cztery naboje. Nie to, że nie trafił, ale szaman złapał naboje w dłoń i wyszedł nawet bez zadrapania.-Jest Slender?-Hoodie nie odpowiedział.
-Jestem dokładnie w wejściu do kuchni.-Powiedział nie kto inny jak Slendi.Jąkliwy proxy Slendermana stał w kuchni z bronią wymierzoną w podłogę. Strach go sparaliżował.
-Witaj stary druhu.-Panowie uścisnęli sobie dłonie. Po chwili przeszliśmy do salonu, gdzie zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy Rezydencji.-Moi mili.-Zaczął Slenderman.-Ten oto człowiek jest moim starym przyjacielem i... demonem.-What the fuck. Przecież powiedział, że szamanem.
ESTÀS LLEGINT
Jeffa the Killera przypadki
FanfictionJak obiecałem jest druga część, a czego? Opowieści Jeff i jego banda, czyli co się dzieje w Rezydencji. Zapraszam i życzę miłego czytania. Okładkę wykonała @-Disa- za co serdecznie dziękuję