Rozdział 3

1.4K 68 3
                                    

Szłam wzdłuż Silent Street. Ludzie byli jak zawsze nie mili. Mierzyli mnie od góry do dołu jakbym wyrządziła im jakąkolwiek krzywdę. Starałam się nie zwracać na to uwagi, co było bardzo trudne. Skręciłam w lewo i ujrzałam wielką bramę cmentarną. Przyspieszyłam kroku. Mijałam duże rodzinne grobowce a także małe nagrobki w których były pochowane niewinne małe dzieci. Przeszłam przez ostatnią aleję i stanęłam przy grobie, który mnie interesował. Wyryte na nim były słowa :

James Branks

23.11.1991 - 15.07.2011 

"Na zawsze w naszych sercach. '

 Do moich oczu napłynęły łzy. Pomodliłam się w pełnym skupieniu i usiadłam na ławce. Głęboko wciągnęłam powietrze. Zaczęłam wygłaszać swój monolog. 

-James. Zawsze przychodzę na Twój grób z myślą, że wyjdziesz z niego, staniesz przy mnie i po prostu najzwyczajniej w świecie mnie przytulisz i powiesz, że wszystko będzie dobrze, że całe moje życie w końcu stanie się lepsze, że nie będę czuć się tak cholernie źle jak czuję się teraz. Tak bardzo mi Cię brakuje. Twoich jebanych żartów. Wszystkiego co jest z Tobą związane. Wiem, że nade mną czuwasz i patrzysz tam z góry jak jeszcze bardziej komplikuje swoje życie. Byłeś jedyną dobrą osobą która mnie spotkała. Nasze wspólne dzieciństwo i nasze wyprawy nocne. Pamiętasz jak na trzy dni uciekliśmy z domu gdy mama z tatą nie zgodzili się na psa. Schowaliśmy się w domku na drzewie nad rzeką, który sami zbudowaliśmy. Potem mieliśmy straszny przypał. Było warto.

Uśmiechnęłam się lekko na samą myśl o tym.

-Ale oczywiście musiałeś odejść. Musiałeś brać udział w tym wyścigu. Tak Cię prosiłam żebyś z niego zrezygnował, a Ty mnie nie posłuchałeś. Zawsze musiałeś postawić na swoim.

Otarłam moje spuchnięte oczy z łez.

- Tak mi cholernie smutno bez Ciebie. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie ten cholerny wyścig. Jebany Malik Cię do niego zmusił razem z tą jego bandą. Tomlinson przeżył ty nie. Jestem pewna, że poustawiali coś źle w hamulcach i dlatego nie mogłeś zahamować na zakręcie. Ciągle mam przed oczami Twoją zakrwawioną twarz i lekki uśmiech, który zobaczyłam po raz ostatni. To ja chciałabym zginąć nie ty. Ty zasługiwałeś żeby jeszcze żyć, spełniać swoje marzenia. James, proszę Cię wróć. Chce tylko tego, tak bardzo Cię kocham..

Zaczęłam dławić się swoimi łzami.

- Chcę ze sobą skończyć. Moje życie nie ma sensu. Nie mogę być szczęśliwa bo Ciebie tu nie ma. Nie ma mojego braciszka, nie powinno być i mnie. Mama też nie daje sobie z tym rady. Zawsze widzę ją ze łzami w oczach. Chce dla mnie dobrze tak jak chciała dla Ciebie ale często przesadza ze swoją nadopiekuńczością, przez to właśnie są te kłótnie w domu. Czasem pojawi się u nas ojciec. Mama wyrzuciła go z domu. Wtedy zaczyna się piekło. Przychodzi pijany i demoluje nam dom. Nie poradził sobie z Twoją śmiercią i popadł w alkoholizm. Nigdy nie był przykładnym ojcem ale teraz wyszedł z niego totalny potwór.Potrafi nawet uderzyć matkę. Straciliśmy Cię James. Wszyscy Cię straciliśmy i teraz strasznie cierpimy nawet nie wyobrażasz sobie jak. Ja swój ból ukrywam imprezując i ćpając. Znajomość jest tylko na jedną noc. Mam nadzieję że niedługo się spotkamy bo wiem że z moim trybem życia długo nie pożyje. Albo mnie ktoś zajebie albo sama to zrobię. Ważne że na pewno się spotkamy. Prędzej czy później. A i James jakbyś mógł to porozmawiaj z Bogiem żeby zesłał na moją drogę kogoś dobrego. Niedługo do Ciebie wpadnę znów się wyżalić jak to życie daje mi kopa w dupę. Kupię jakieś kwiaty czy coś. I czuwaj nade mną braciszku. Do zobaczenia tu czy po drugiej stronie.

Uśmiechnęłam się i ostatni raz otarłam łzy. 

Wychodziłam z alei i strasznie się rozpadało. Deszcz wymieszał się z moimi łzami. Postanowiłam, że pójdę do monopolowego, który właśnie mijałam. Kupiłam małą flaszkę wódki i paczkę papierosów. Zmierzałam w stronę jeziora w pobliżu mojego domu. Usiadłam na wysepce i podziwiałam zachód słońca. Deszcz na chwilę ustał. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów i odpaliłam jednego. Paliłam i popijałam alkohol.

Wszystko to robiłam rozmyślając w ciszy. Mój spokój przerwał szum liści. Nie odwracałam się, miałam to gdzieś.

-Przeszkadzam? - gdzieś już ten głos słyszałam.

-Tak. - odpowiedziałam krótko. 

-Dlaczego siedzisz tu sama? - spytał nieznajomy.

-Spytałeś czy przeszkadzasz powiedziałam że tak więc powinieneś odejść i dać mi spokój.

 -Jesteś niegrzeczna. - powiedział wkurzony.

-Uznam to za komplement. - spojrzałam na niego po raz pierwszy od jego przyjścia. - Co ty tu do Chuja robisz !? - krzyknęłam i wstałam z miejsca. 

-Twoja mama mówiła, że Cię nie ma więc pomyślałem że tu będziesz złotko. 

-Nie mów tak do mnie. Czego znowu chcesz? Mówiłam, że to między nami jest już skończone, Justin.

-Nie zwróciłaś mi reszty pieniędzy, a ja wciąż czekam. Byłoby smutno gdyby twojej mamie coś się stało.

-Nie waż się jej nawet dotknąć! - splunęłam. 

-Hajs albo wiesz co się stanie. 

-Znajdę pracę i wszystko Ci oddam tylko nie rób nikomu krzywdy. Nikt na to nie zasługuje. To sprawa między mną a Tobą. Nie mieszaj w to nikogo.

-Daje Ci miesiąc. Lepiej się śpiesz albo Twoja kochana mamusia znajdzie się tam obok James'a. - Te słowa wywołały we mnie ogromną złość.

-Nie. Waż. Się . O. Nim. Wspominać. - wycedziłam przez zęby każde słowo z osobna. 

-Będę miał Cię na oku, shawty. - puścił mi oczko i udał się w nieznanym mi kierunku. 

Uniosłam głowę do góry i powiedziałam w myślach 'Nie o taką osobę mi chodziło, James'. Justin to chuj. Przejebałam sobie u niego długami za dragi. Potrzebowałam ich wtedy gdy James zginął w wypadku. Na mojej drodze stanął on. Na początku płaciłam pieniędzmi, które dostałyśmy z mamą po bracie. Gdy pieniądze się skończyły narkotyki też się 'skończyły' . W ramach za małą działkę musiałam płacić sobą. Najgorsze uczucie. Nienawidzę tego chuja. Muszę koniecznie znaleźć jakieś rozwiązanie z tej sytuacji bo inaczej skrzywdzi moją matkę a z nim nie ma żartów. Jest zajebiście niebezpieczny i nieobliczalny.

Envy || H. S. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz