Rozdział 15

106 12 1
                                    


W innym czasie,  na innej planecie, na czerwonej trawie, pośród pięknych Arkytiorów. 

Dwoje dorosłych Gallifreyańczyków, leżących na łące. Kobieta i mężczyzna. On, z pokaźną brodą, z miłymi, pogodnymi oczami. Ona, długie blond włosy, ubrana na biało. Na jej rękach mały, nowy obywatel, mocno tuli się do jej piersi. Leżą na zielonym kocyku kontrastującym z odcieniem trawy. Z każdym powiewem wiatru podziwiają migoczące, srebrne liście drzew. Z oddali widać zarys miasta. Jest piękna pogoda. Ani kobiecie, ani mężczyźnie nie znika uśmiech z twarzy. Idealna scena z życia.
Ostatnie wspólne, szczęśliwe wspomnienie. 

Później? Co było później?

Wojna. Krew, krzyk, rozprzestrzeniające się płomienie. Imperialna flota Daleków, zbliżająca się do ukochanej planety. 


Panika, strach. Jeden z domów mieszkańców. Czas ataku. 

Mężczyzna wbiegający do pomieszczenia. W  tle krzyk kobiet, płacz dzieci, nawoływania do ucieczki, po pomocy.

- Magenta!!! Magenta!!!

Kobieta, siedząca w rogu pokoju z zawiniątkiem na ręku. Twarz spuchnięta od płaczu.

- Kaden! Nie wie... nie wiedziałam co... co robić. Nie chciała.. nie chciałam uciekać bez Ciebie, nie bez Ciebie. A Ciebie, a ciebie nie było. Nie było Cię Kaden.  Co się dzieje? - Spytała jąkając się z nerwów.

- Atakują. Chyba Dalekowie. Musimy uciekać. Od razu. Widziałem co się tam dzieje, musimy jak najszybciej się stąd wydostać. Po drugiej stronie miasta są kapsuły ratownicze. Trzeba się tam dostać.

Kobieta wstaje z podłogi, Mocno trzyma swoje zawiniątko. Musi je chronić.  Kaden lekko podtrzymuje ukochaną.

Wybiegają z domu. Wszędzie przerażeni Gallifreyańczycy. 

"Wiecznie gorejąca planeta" naprawdę płonie. Słychać w oddali porozumiewających się napastników. 

Rodzice z malutkim dzieckiem biegną na ile pozwalają im siły. Lada moment ma stać się coś strasznego. Czuć w powietrzu napięcie. Zwykle pomarańczowe niebo nabiera coraz to bardziej nasyconej barwy. Nagle pojawia się przed nimi jeden z uzbrojonych mieszkańców, coś krzyczy, wskazuje drogę ucieczki.

Ogromny huk. Charakterystyczny dźwięk Daleka. Zabił go. Trzeba biec, dalej biec. 

- Biegnij Magenta! Biegnij i się nie zatrzymuj. 

Wszędzie jest ich coraz więcej. Tej wojny nie da się wygrać. To nie może się dobrze skończyć. W tłumie biegnących ludzi pojawia się znajoma twarz. Zmierza w dokładnie drugich kierunku niż wszyscy. Kobieta staje w miejscu, Kaden ją lekko popycha.

- Czy to? Czy to on?- pyta wskazując palcem.

- Tak. Tylko on może nas ocalić...- Mówi z nadzieją.

- Chodźmy za nim. On pewnie wie co robić.

- HEJ! HEEEEJ! - próbował przywołać możliwego wybawiciela. 

Złapali kontakt wzrokowy, lecz nie zatrzymał się. Jego usta poruszyły się jakby chciał im powiedzieć " proszę, uciekajcie",

Szalony tłum Gallifreyańczyków, próbujących ratować własne życie przepycha ich dalej. Teraz mogą robić tylko jedna, kontynuować ucieczkę. Teraz liczą się tylko kajuty ratunkowe. 

Kilometry, metry, coraz bliżej. Widać je w oddali. Nic ich już nie powstrzyma. Coraz bliżej wybawienia. Już prawie są, tak blisko.

Jedna kapsuła, druga, i kolejna. Nie zostało ich dużo. Magenta się potyka. Przewraca się wraz z zawiniątkiem. Wszędzie biegają przerażone postacie. 

Kaden upada dosłownie tuż za nimi. Słychać płacz niemowlęcia.

- Wszystko w porządku malutka. Wszystko w porządku. Zaraz będziemy bezpieczni. Poczekaj chwilę. Będzie dobrze. - mówi, szukając wzrokiem swojego męża.

Kaden przybliża się do nich, sprawdza czy na pewno nic im się nie stało. Powoli, wspólnie wstają. Została jedna kapsuła. Tylko jedna kapsuła. Nic więcej. Biegną tam najszybciej jak potrafią. 

Niestety z bliska dopiero przekonują się o jej rozmiarach. Nie pomieszczą ich wszystkich. Miejsce dla maksymalnie dwójki dzieci. Wymieniają się spojrzeniami.

- Magenta. Lećcie, myślę że razem się zmieścicie. Odnajdę was, gdy tylko będę mógł.- Prosi ukochaną, doskonale wiedząc co zaraz ona odpowie.
- Nie, nie bez Ciebie. Nie poradzimy sobie bez Ciebie. 

- Proszę Cię. Nie ma czasu. Są coraz bliżej- mówi, obracając się by sprawdzić rzeczywisty stan sytuacji. 

Mała dziewczynka, z białego kocyka znów zaczyna płakać, tym razem coraz głośniej. 

- Nie mamy czasy. Weź małą i leć.

Kobieta ustępuje, próbuje wejść do kapsuły. Jednakże jej rozmiary nie są zbyt pokaźne. Albo ona albo dziecko. Wybór jest prosty. 

- Kaden. Ratujmy ją. My nie jesteśmy ważni. Ale ona ma przed sobą jeszcze całe życie. Uratujmy chociaż ją.- przekonuje. 

Rodzice czule spoglądają na dziewczynkę. Może to ich ostatnie spotkanie, może nigdy więcej się już nie zobaczą. Może ich mała kruszynka będzie sama musiała przeżyć wszystkie ważne chwile w życiu. Magenta przeczesuje krótkie włosy dziecka, całuje lekko w czoło. Poprawia biały kocyk z pięknym haftem. 

- Kochamy Cię. Nigdy o tym nie zapominaj. 

Wsadzają małe zawiniątko w kapsułę. Poprawią ciepłe nakrycie, nastawiają miejsce docelowe, zamykają drzwiczki. 

- Do zobaczenia kochanie. 

Widzą wnoszącą się drogę ucieczki ich kochanego dziecka. 

Sekunda, sekundy, kilka chwil. Wybuch. Ostatni wybuch?  Krzyk i nagła pustka. Co teraz?






Nieziemskie MarzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz