– Słuchawki szpiegowskie. To był mój starter w tej szkole – uśmiechnął się nikle.

– Czas rozbić nasz własny obóz! – zawołała radośnie Katara. Chyba nie powinna się tak zachowywać.

***

Po rozłożeniu się między wysokimi palmami, Seokjin nakazał rozdać nam słuchawki i tak oto wyruszyliśmy na rozeznanie a. k. a kradzież chorągiewek bez zbędnych ofiar.

Przemieszczaliśmy się najciszej, jak tylko można między drzewami, bacznie obserwując teren wokoło nas. Kihyun co kilka minut zdawał nam raport. On jako jedyny został w naszym obozie. Seokjin powiedział, że to konieczne. Jako nasz nawigator, nie mógł być narażony na ewentualne okaleczenia. Musiał być zdrów, by monitorować wszystko z kamer czterech latających urządzeń wielkości zwykłej kartki papieru, które bezszelestnie przemierzały niebo z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.

– Zaraz powinna pojawić się przed wami drewniana brama. Za nią jest sześciu żołnierzy. Napływające do mnie informacje mówią, że chorągiewki są w skrzyni po środku odgrodzonego terenu – wyjaśniał spokojnie Kihyun.

– Skąd masz tę wiedzę? – zapytała zafascynowana Katara.

– Ktoś dba o nas. W końcu żaden zabójca nie wyruszy w bój bez podstawowych informacji, prawda? – odpowiedział rudzielec po drugiej stronie słuchawki tak, jakby to było oczywiste.

– Shhhh – skarcił nas Kim spojrzeniem pełnym gniewu.

Racja, zbliżaliśmy się do celu. Nie mogliśmy się rozpraszać głupotami.

Każdy z nas w wyposażeniu dostał kurtkę z naszywką wilka, który oznaczał nazwę naszej drużyny. Jedynie Jungkook odmówił jej założenia ze względu na brunatny kolor. Jego obowiązywała biel, dlatego Seokjin nie zmuszał go do niczego. Musiał uszanować decyzję najmłodszego z nas.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, okrążyliśmy odgrodzony obiekt, żeby uniknąć wejścia frontem. Za drewnianym murem coś się działo. Grała cicha muzyka. Co jakiś czas ktoś wybuchał śmiechem. Nie zdziwiłem się, gdy przedostaliśmy się do środka. Impreza trwała w najlepsze. Czy tak zachowują się więźniowie? Cieszą się ostatkami wolności, czy nawet planują nas zabić, by utrzymać się przy życiu. Moim zdaniem i tak umrą. Nie ważne co zrobią, zabiła ich przeszłość.

Chowaliśmy się w cieniu. Tam, gdzie światło lampy halogenowej nie potrafiło wygrać nad ciemnością. Mimo wszystko Jungkook nie potrafił się skryć. A może nawet nie chciał. Wypinał dumnie pierś, ściskając w ręce białą rękojeść katany. Był jak groźny pies na łańcuchu. Tylko czekał na pozwolenie na pogryzienie kogokolwiek.

W tej chwili pomyślałem o Yugu, który czekał przy Kihyunie. Nie mógł z nami iść. Tylko by przeszkadzał, ale był naszym wsparciem. Takim ochroniarzem, który przybiegnie na zawołanie.

W rękach trzymałem łuk z nałożoną strzałą, by móc w razie czego obronić Jungkooka, którego zadaniem było zabranie chorągiewek. Katara nie marnowała czasu. Przyklękając na jedno kolano, składała broń o niewinnym imieniu. Jedynie Seokjin obserwował wszystko z boku. Jego bronią były długie igły nasączone w truciźnie. Kim wyglądał na słabego mężczyznę, ale nim nie był. Miał snajperską celność, jednak rzucał w ludzi zatrutymi iglicami i co najlepsze trafiał nawet z trzydziestu metrów. To było nie do pojęcia. Byłem w drużynie geniuszy.

Bacznie obserwując biesiadników, strzegłem Jungkooka, który przekradał się do chatki. Drżały mi ręce, ale nie mogłem sobie na to pozwolić, dlatego oddychałem głęboko.

I wtedy stało się. Upity mężczyzna chwiejnym krokiem zaczął zmierzać w moją stronę, bełkocząc pod nosem wyzwiska pod adresem nieznanych mi ludzi. Spanikowany naciągnąłem strzałę na cięciwie, jednak wycofałem się w głąb cienia i bacznie obserwowałem. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić ulgi, jaką poczułem, gdy facet przystaną i zaczął rozpinać spodnie, żeby po prostu się odlać. Katara z odrazą odwróciła wzrok. Też bym to zrobił, ale musiałem wypatrywać Jungkooka.

Nie musiałem długo czekać. W jednej dłoni trzymał mały plik materiałów, w drugiej zaś ściskał zakrzywiony nożyk z rękojeścią zakończoną kółeczkiem. Nosił on nazwę karambit. Jego specjalizacją było szybkie podcinanie gardeł.

Gdy Jeon natknął się na mężczyznę na swojej drodze, pewnie ani przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby przejść naokoło, dlatego też bez cienia wątpliwości podciął gardło żołnierza, zachodząc go od tyłu. Trysnęła krew, a ciałem nieprzyjaciela wstrząsnęły konwulsje, zaś z gardła wyrwał się zaskoczony bulgot. Po chwili zwłoki padłu na ziemię.

Kiedy młodszy zbliżył się do mnie, miałem zapytać dlaczego to zrobił, ale on jakby wiedział co chcę powiedzieć, więc odpowiedział na niewypowiedziane pytanie.

– Niech wiedzą, że byliśmy tuż pod nosem. Następnym razem wybiję ich wszystkich.

Ostatnie zdanie zmroziło mi krew w żyłach, rzucając cień na tego uroczego chłopaka, który pchał mi się pod kołdrę każdej nocy od kilku tygodni. To nie była ta sama osoba, której chciałem oddać całe serce, ale i duszę.

Elite Killers: jjk + pjmWhere stories live. Discover now