Rozdział 19

98 11 3
                                    

Następne cztery dni minęły mi spokojnie na czytaniu, rozmawianiu z Jesse'em i Blake. Od tej drugiej dostałam jeszcze tylko jeden opieprz, ale wiedziałam, że robi to dlatego, że się o mnie martwi. Z jednej strony było to miłe i nawet urocze, a z drugiej... Lekko zaczynało mnie denerwować jej zachowanie. Byłam pewna, że chce tylko mojego dobra, ale mogłaby trochę odpuścić. To moje życie, mój wybór i, oczywiście, mój chłopak. Nie byłam głupia, wiedziałam, że na początku, dopóki jeszcze się całkowicie nie poznamy, muszę zachować jako taki dystans. Blake mogłaby przestać traktować mnie jak dziecko. Zapewniała jednak, że jest równie szczęśliwa co ja, tylko bardziej nie ufna. Wierzyłam jej, znałyśmy się od dziecka. Dzięki Jesse'owi, jego obecności w moim życiu i samej świadomości, że jest ze mną, przez ostatnie dni byłam bardzo radosna i przez większość czasu miałam na twarzy wielkiego banana. 

Była to już połowa lipca. Czas mijał wolno, ale za to bardzo miło. Jeffrey codziennie przychodził do mojego pokoju i chwalił się swoimi rysunkami. Ja pisałam amatorsko, do szuflady i też chwaliłam się Jeff'owi. Można powiedzieć, że urządzaliśmy wymiany - ja codziennie dawałam około dziesięciu stron mojego opowiadania, a on kilka nowych obrazków. Mnie podobała się twórczość brata, a jemu moja. Była to więc dobra wymiana. 

Tamten poranek wyjątkowo słoneczny i gorący - a przynajmniej bardziej niż zwykle. Niebo miało kolor jasnego błękitu, a przyozdabiało go tylko parę chmurek. Termometr wskazywał dwadzieścia osiem stopni. Postanowiłam włożyć na siebie coś lekkiego i przewiewnego, tak, bym po wyjściu na kwadrans na zewnątrz nie wyglądała jak spocona kura. Zdecydowałam się na białą sukienkę na ramiączkach sięgającą mi do połowy ud. Do kieszeni włożyłam portfel i telefon. Do tego wybrałam beżowe sandały i mały, srebrny łańcuszek z różyczką. Włosy związałam w kok i w podskokach zeszłam na dół.

- Cóż za piękny dzień! - wykrzyknęłam zeskakując z ostatniego schodka. Rodzice spojrzeli na mnie niezbyt radosnym wzrokiem. - Co? - spytałam zaskoczona i zaczęłam przygotowywać sobie kanapkę. 

- Dla kogo piękny, dla tego piękny. - mruknął tata. - Jeffrey przez całą noc kaszlał, a że to sypialnia mamy i moja sąsiaduje z jego, to ciebie nie obudził... - grymas na twarzy taty pogłębił się. Mama przytaknęła mu i wróciła do słuchania radia. 

Jako, że byłam w doskonałym humorze, wewnątrz mnie włączył się tryb 'śmieszek'. 

- 'Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś'. - zacytowałam Sheakspeare i zaczęłam się śmiać. Rodzicom już nie było tak do śmiechu. - Och, dajcie spokój. Przecież to zabawne. - zachichotałam. Wzięłam gryza kanapki patrząc się na moich ponurych rodziców. 

- A ty, Devon? Wybierasz się dziś gdzieś? - spytała mama. 

- Tak. Nie mogę nie wykorzystać tak pięknej pogody. Za chwilę wychodzę na zewnątrz, znajdę jakieś zajęcie.

- Masz rację, kochanie. Idź, baw się, bądź młoda. 

Zaskoczona młodzieżowym, jak na mamę oczywiście, tokiem myślenia, jednym gryzem skończyłam kanapkę i tanecznym krokiem podążyłam do drzwi na zawołanie wołając tylko:

- Drugs, sex and Rock'n'Roll! - zamykając drzwi usłyszałam tylko śmiech rodziców. Stanęłam przed werandą. No dobrze. Wyszłam. Tylko co ja mam teraz robić? Jak na zawołanie usłyszałam dzwonek telefonu. Wyjęłam komórkę z kieszonki i nacisnęłam zielony przycisk.

- Cześć, Dev. - usłyszałam głos Jesse'a. 

- No hej. Jak tam? - spytałam.

- Całkiem, całkiem. - zaśmiał się. - Ale dzwonię w innej sprawie.

- Dawaj.

- Dzisiaj środa, próba zespołu. Jeśli chciałabyś przyjść, to zapraszamy. 

- Jeju! - podekscytowałam się. - Jasne, byłoby świetnie! Gdzie, kiedy, o której? 

- Przy Santa Monica Boulevard 48. Cały budynek jest nasz więc po prostu zadzwoń domofonem. O szesnastej. - poinformował mnie chłopak. - Na pewno się nie spóźnimy, bo będziemy tam od trzynastej. Przez te trzy godziny będziemy ogarniać sprzęt, dopracowywać utwory, więc raczej by cię to nie zainteresowało. Poza tym, lepiej dla twoich uszu, żebyś usłyszała już dobre kawałki, bo teraz to są jakieś koszmary. - zaśmiał się. - Próba będzie trwała gdzieś do dwudziestej pierwszej, może drugiej. 

- Jasne, stawię się punktualnie. - uśmiechnęłam się. 

- W porządku, maleńka, czekam. 

- Do zobaczenia, Jesse.

- Do zobaczenia, Dev. 

Chłopak rozłączył się, a ja zanim włożyłam telefon do kieszeni spojrzałam na zegarek. Było wpół do pierwszej. Trzy i pół godziny. Czym ja się będę zajmowała przez ten czas? Po krótkim namyśle z powrotem weszłam do domu. Wyjdę o piętnastej trzydzieści, jeszcze zdążę w sam raz.




-------------------------------------

Bim bam, szaleję :P 

Miłegoooo


                                                                              Małgosia, 

                                                                                           xoxo

Sweater WeatherOnde histórias criam vida. Descubra agora