Stłuczone okulary

756 121 9
                                    

Gilbert klęczał tak przez bliżej nieokreślony moment. Z czasem uścisk Rodericha zaczął słabnąć, aż wreszcie całkowicie zniknął. Prusak otworzył oczy i, przekonawszy się, że Austriak zasnął, pozwolił sobie na ciche westchnienie.

Twarz Rodericha wciąż była odwrócona w drugą stronę. Fioletowe oczy ani razu nie spojrzały na Gilberta, lecz ten nieszczególnie się tym zmartwił.

Miał o wiele poważniejsze troski.

Jego przyjaciel próbował popełnić samobójstwo po raz drugi w ciągu trzech dni.

Gilbert przynajmniej wiedział już, co było przyczyną pierwszej próby. Lecz nie domyślał się motywu drugiej. Przecież spędził przy łóżku Austriaka ostatnie trzy dni, niemal nie odstępując go na krok. Czy nie było to wystarczającym dowodem na to, że Roderich nie powinien czuć się samotny?

Widocznie nie.

Prusak zacisnął szczęki, lecz nim zdołał ponownie zebrać myśli, z odrętwienia wyrwało go ciche chrząknięcie.

- Doktor Schroeder chce z nami rozmawiać – powiedział Ludwig, pojawiając się w drzwiach.

- Nie zostawię go samego – zaprotestował Gilbert. Nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią – sama wyszła z jego ust.

- Vash z nim zostanie – obiecał Niemiec. – Poza tym to tylko na kilka minut.

Gilbert wstał z ociąganiem. Nie chciał wychodzić. Nie chciał opuszczać Rodericha.

Choć z drugiej strony pragnął porozmawiać z lekarzem, by dowiedzieć się więcej o kolejnej osobistej tragedii Austriaka.

Ludwig zaprowadził go do gabinetu z kolorowymi dziecięcymi obrazkami. Znał drogę. Widocznie zdążył już poznać doktora.

Schroeder siedział za biurkiem. Tym razem nie pił kawy, nie zaproponował też ciastek.

- Proszę usiąść – powiedział zmęczonym głosem. Pod oczami miał ciężkie wory, nie uśmiechał się.

Gilbert i Ludwig posłusznie wypełnili polecenie.

- Nie będę owijał w bawełnę – zaczął lekarz, gdy tylko krzesła przestały skrzypieć. – Stan pana Edelsteina jest o wiele gorszy, niż z początku przypuszczałem. Ufam, że teraz uwierzy mi pan, panie Beilschmidt, iż konieczna jest hospitalizacja pacjenta w specjalnym ośrodku.

Gilbert nawet nie zamierzał się sprzeczać. Pokiwał głową, patrząc na swoje kolana.

- Powiem mu o tym – mruknął.

- Powinien pan spróbować przekonać pana Edelsteina, by poddał się leczeniu. Nie należy do osób, którym łatwo narzucić swoją wolę. Gdyby pan z nim poroz...

- Zrobię to – obiecał Prusak. Podniósł przekrwione oczy na lekarza. – Co właściwie się stało?

Ludwig pokręcił głową.

- Przepraszam – rzekł, zanim doktor zdążył choćby zastanowić się nad reakcją. – To po części moja wina. Zasnąłem, gdy wyjechałeś, i...

Gilbert machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę.

- To nie przez ciebie – zapewnił. – Też przysypiałem, czuwając, ale wcześniej nie...

Schroeder odchrząknął znacząco. Niemcy umilkli.

- Czyn pana Edelsteina jasno wskazuje, że pacjent miał zamiar podjąć kolejną próbę samobójczą, tylko czekał na odpowiednią okazję – powiedział znacząco. – Gdy starszy pan Beischmidt zasnął...

- Ja jestem starszy – wtrącił Gilbert machinalnie, lecz lekarz nie zwrócił na to uwagi.

- ...pan Edelstein po prostu wykorzystał sytuację. Po raz pierwszy od dawna był sam, bez opieki... Poza tym na podstawie moich obserwacji śmiem posunąć się do twierdzenia, że pacjent nie chciał popełniać samobójstwa w obecności młodszego pana Beilschmidta. Na pewno nie są panowie rodziną?

Gilbert zacisnął wargi.

- Na pewno – odparł sucho. – Przyjaźniliśmy się w przeszłości, może to dlatego.

Doktor skinieniem przyznał mu rację.

- Wrócę do początku. Gdy pan Beilschmidt zasnął, pan Edelstein stłukł okulary, które leżały na szafce nocnej, i naciął sobie nadgarstek ostrym kawałkiem szkła. Rany byłyby poważne, gdyby dać im trochę czasu, na szczęście dzięki monitoringowi ochrona zdołała szybko zareagować. Skaleczenia będą dokuczać przez jakiś czas, lecz nie zagrażają życiu pacjenta. Może wyjść ze szpitala w pierwszym terminie, to jest za cztery dni. Jak już mówiłem, powinien od razu udać się do szpitala psychiatrycznego.

- Uda się, na pewno – rzucił Gilbert.

Schroeder skinął.

- To wszystko, co mam panu do powiedzenia. Może pan wrócić na salę – zwrócił się do Gilberta, po czym przeniósł wzrok na Ludwiga. – Z panem chciałbym jeszcze zamienić parę słów.

Gilbert nie zadał sobie nawet tyle trudu, by udać, że obchodzi go temat rozmowy brata z doktorem. Czym prędzej wypadł na korytarz i niemal pobiegł do sali Rodericha.

Austriak nadal spał. Vash, siedział przy jego łóżku, nie patrząc na pacjenta.

Zwrócił głowę w stronę Prusaka, gdy skrzypnęły drzwi. Pokazał na migi, że chce porozmawiać na zewnątrz.

Gilbert poczekał, aż Szwajcar wyjdzie z pomieszczenia. Nie pozwolił mu zamknąć drzwi – wstawił między nie a futrynę czubek buta i stanął tak, by cały czas mieć na oku Rodericha.

- Co z nim? – zapytał Vash. W bardzo widoczny sposób czuł się nieswojo. W końcu on i Austriak od jakiegoś czasu nie utrzymywali bliższych kontaktów.

- Przeżyje – odparł Gilbert, siląc się na w miarę przyjazny ton, na który w ogóle nie miał ochoty. W zasadzie miał ochotę wypić piwo. Najpierw jedno, potem może jeszcze z dziesięć. Żeby zapomnieć. Żeby nie myśleć o tym, że Roderich znów prawie umarł. – Pewnie pomieszka trochę w szpitalu psychiatrycznym. Przynajmniej do momentu, gdy przejdzie mu ochota na śmierć.

Vash skinął głową. Pomilczał chwilę, po której odważył się spojrzeć Gilbertowi w oczy.

- Jakbym mógł się na coś przydać, dzwońcie – powiedział, tym razem już pewniej. – Chcę pomóc.

Prusak skrzywił się w sposób, który jeszcze kilka dni temu owocował uśmiechem.

- Jasne – odrzekł. Zerknął do sali, w której dostrzegł poruszenie. Roderich się obudził. – Do zobaczenia – rzucił krótko.

*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz