Uśmiech utajniony

618 109 26
                                    


Namydlił się dokładnie i wyszorował, sycząc z bólu za każdym razem, gdy na jego ręce skapywała woda. Potem ubrał czyste czarne spodnie, koszulkę i bluzę. Brudnie rzeczy wrzucił do kosza na bieliznę.

Wyszedł z łazienki. Zatrzymał się z ręką na klamce drzwi swojej sypialni. Myślał przez chwilę. Potem niechętnie odwrócił się i ruszył na dół, do kuchni. Znalazł opakowanie wafli pilśniowych i zjadł dwa. Pod koniec „posiłku" oczy mu łzawiły. Czuł się tak, jakby robił coś niezgodnego ze swoją naturą. Do tego stopnia obrzydził sobie jedzenie.

Po wszystkim wrócił do sypialni i usiadł przy biurku. Wyjął z szuflady książkę i zaczął czytać.




Czytanie nie wyszło mu na dobre, choć zorientował się o tym dopiero po paru godzinach. Książka była naprawdę przyzwoicie napisana, tylko miała jedną wadę.

Wątek romantyczny.

Z początku Roderich nie zwracał na niego uwagi, lecz jakoś po dwustu stronach rozterki bohaterów stały się dla niego nie do wytrzymania. Dziewczyna bała się wyznać swoje uczucia, ponieważ chłopak był świeżo po zerwaniu i mógł poczuć obrzydzenie do kandydatki na nową partnerkę. Chłopak zaś nie powiedział dziewczynie, że ją kocha, gdyż obawiał się kolejnej porażki.

Gdyby Roderich miał podobne problemy, nie nazywałby ich problemami. Po prostu by działał. I ułożył wszystko.

Jego sytuacja była bez wyjścia, dlatego nie mógł nic zrobić. Dlatego cierpiał.

Kilka godzin temu postanowił, że spróbuje pomóc sobie obecnością Gilberta. Z naciskiem na „pomóc".

Mimo to teraz zamknął książkę i położył się do łóżka. Zabrakło mu sił do dalszej walki. Znowu pogrążył się w bólu.

Owinął się szczelnym kokonem kołdry. Słyszał, jak Gilbert wrócił do domu; było to około godziny dziewiątej. Posiedział chwilę na dole, zapewne uzupełniając kalorie. Potem wspiął się po schodach, powłócząc nogami. Musiał się zmęczyć.

Po trzydziestu minutach wszystkie odgłosy ucichły. Gilbert poszedł spać.

A Roderich przeczuwał zbliżającą się burzę. Coś czarnego, złego i kolczastego rosło w jego piersi. Chciało się wydostać. Mogło to zrobić w jeden sposób – powoli, stopniowo uwalniać się złymi myślami, łzami, może krwią. A i tak pod koniec na dnie klatki żeber pozostałby czarny zalążek, gotów do zadawania bólu w następną noc.

Roderich walczył z demonem tak długo, jak mógł. Potem nie wytrzymał. Zwinął się w ciasną kulkę i zapłakał w poduszkę. Przed oczami miał twarz Gilberta. Gilberta, który nigdy go nie pokocha. Gilberta, który nigdy nie będzie jego. Który nigdy nie uśmiechnie się do niego z czułością.

Gilberta, który obiecał być dla niego wsparciem o każdej porze dnia i nocy... Który wręcz błagał o to, by mógł się nim stać...

Roderich myślał przez chwilę. Potem otarł twarz i wyszedł z pokoju. Zatrzymał się przed drzwiami sypialni Gilberta. Jeszcze się wahał, jeszcze nie był pewien.

W końcu postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zaryzykować.

Wszedł ostrożnie, na palcach. Mimo to Gilbert go usłyszał. Był przecież żołnierzem.

Podniósł się na łokciu, zmrużył oczy.

- Rod? – spytał nieco nieprzytomnie. – Coś się stało?

- Nic poza tym, co ostatnio się dzieje - odparł Roderich. Nadal stał przy drzwiach, czekając na reakcję przyjaciela.

- Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał Prusak.

- Nie wiem... Pomyślałem sobie, że może poczuję się lepiej, jeśli... jeśli nie będę sam.

Gilbert uśmiechnął się lekko, choć wciąż wydawał się przebywać jedną nogą w krainie snów.

- Nie ma sprawy – ziewnął. – Chodź tu. Kładź się...

Roderich wzdrygnął się. Czy od początku o to mu chodziło? Chyba tak...

Położył się na miękkim materacu, z lewej strony Gilberta. Prusak nakrył go kołdrą, po czym przewrócił się na brzuch i zamknął oczy.

Roderich patrzył na niego przez chwilę, uspokajając cwałujące serce. Potem rozluźnił się nieco, przymknął powieki...

Drgnął gwałtownie, gdy ramię Gilberta otoczyło go w pasie. Spojrzał na Prusaka. Jego oczy wciąż były zamknięte, oddech spokojniejszy niż pięć minut wcześniej.

Roderich – zdecydowany zrobić wszystko, by nie dać po sobie niczego poznać – odwrócił się plecami do Gilberta. Z jednej strony liczył na to, że Prusak się obudzi.

Z drugiej marzył, by ten spał dalej. Wykonał ten ruch, żeby nikt nie mógł mu zarzucić, iż nie próbował odpędzić się od śpiącego albinosa.

Odetchnął głęboko. Między nim a Gilbertem wciąż pozostawało sporo wolnej przestrzeni. Przez pierwsze dziesięć minut. Potem Prusak zmienił pozycję, przekręcił się na bok i przyciągnął do siebie chudego przyjaciela. Klatką piersiową opierał się o jego drobne plecy.

Roderichowi udało się rozluźnić dopiero po paru minutach. Usnął po następnych dwudziestu. Czuł się dobrze w objęciach Prusaka. Bezpiecznie.

Gilbert od dłuższego czasu uśmiechał się pod nosem. On także dobrze się czuł.


*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz