Rozdział 7

27 6 1
                                    


„Koniec z tym zwiedzaniem, nie wiem jak ty, ale ja jestem strasznie głodny. Zapraszam cię na tapas."

„Czy to nie jest przypadkiem przekąską, którą podaje się do drinków?"

„Dokładnie tak." Powiedział i puścił mi oczko.

Proszę państwa, chyba mamy tutaj do czynienia z zawadiaką. Nie wiem czy to w ogóle możliwe, ale sprawiło to, że jeszcze bardziej zaciekawił mnie swoją osobą.

Szliśmy w milczeniu podziwiając miasto. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. W towarzystwie większości osób, które znam czułabym się skrępowana tak nic nie mówiąc, a z nim było to czymś normalnym. Cieszyłam się, że nie wymaga ode mnie bezsensownego mówienia tylko po to żeby mówić. Doceniam takich ludzi.

Po jakimś czasie weszliśmy do ogromnego baru wypełnionego chyba milionem osób. Każdy coś krzyczał, w tle leciała głośna muzyka. Panował ogólny rozgardiasz. Dan podszedł do baru żeby złożyć zamówienie ja w tym czasie znalazłam dla nas wolny stolik. Zanim wrócił rozejrzałam się trochę. Wokół mnie przebywali przedstawiciele chyba każdej klasy społecznej jaka jest w Madrycie. Starsi panowie siedzieli przy stoliku i grali w karty, w stu procentach skupieni nie zwracali uwagi na grupę młodych studentów, którzy pili piwo i grali w rzutki tuż obok nich. Kobiety w czerwonych sukienkach stały przy barze a panowie w garniturach starali się zdobyć ich względy. Moje obserwacje przerwał powrót Dana, który postawił przede mną kufel z piwem i talerz tapas. Zajęliśmy się jedzeniem. Po jakimś czasie przypomniała mi się myśl, która nie dawała mi spokoju od czasu kiedy opuściliśmy auto.

„Dan, mam pytanie. Jak to jest, że jesteś członkiem zespołu znanego na całym świecie a chodzisz po Madrycie i nikt cię nie rozpoznaje?"

„Trudno jest mi powiedzieć czemu. Czasami tak jest, że mogę być tylko, ale i aż zwyczajnym człowiekiem, Danielem Smithem, który robi zakupy w supermarkecie i płaci rachunki. Czasami jednak ktoś mnie rozpoznaje i to już leci jak domino. Nigdy nie wiem jak będzie danego dnia. Dlatego tak bardzo cieszę się z wieczorów jak dzisiejszy, kiedy jestem tylko sobą. Fani są dla mnie bardzo ważni, to oni dają mi największego kopa do działania, kiedy słyszę jak tysiące gardeł śpiewają razem ze mną teksty moich piosenek... to jest coś niesamowitego, coś czego nie da się opisać słowami, to trzeba samemu poczuć. Ale mimo wszystko czasami mam ochotę po prostu posiedzieć w barze i wypić piwo bez ich obecności."

„Dla mnie niesamowite jest to co mówisz, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam i nie mogę sobie wyobrazić jak to jest żyć w ciągłym świetle reflektorów."

„Ono nie jest takie ciągłe, nie przesadzajmy." Roześmiał się

„Skromny jak zwykle."

Rozmawialiśmy o filmach, serialach, najgorszych prezentach jakie dostaliśmy w życiu i największych porażkach kuchennych. Na początku bałam się wyrażać swoje opinie, obawiałam się, że się przed nim zbłaźnię. Zawsze podziwiałam wiedzę Dana, który pisząc teksty piosenek potrafił odwołać się do literatury, kultury, sztuki, mitologii czy Biblii. Jednak rozmowa z nim była przyjemna, jeżeli czegoś nie wiedziałam tłumaczył mi to, często też sam czegoś nie wiedział i pytał mnie o to. Czułam, że naprawdę chce znać moje zdanie na dany temat. Odprężyłam się. Czas płynął mi niesamowicie szybko i nawet się nie spostrzegłam jak zaczęło świtać. Niestety był to znak dla nas, że czas się zbierać. Ja musiałam wrócić do domu, chociaż na chwilę położyć się spać przed zajęciami a Dan ruszał dalej w trasę. 

Wróciliśmy w miejsce, gdzie poprzednio zostawił nas kierowca. Po drodze obserwowaliśmy miasto powoli budzące się do życia, sklepikarzy, którzy zamiatali chodniki przed sklepami i wykładali towary, piekarzy, roznosicieli gazet. Świeciło lekkie słońce nadając wszystkiemu złotawy błysk. Było tak pięknie, że obiecałam sobie, że przyjadę tu jeszcze raz, właśnie o tej porze, aby móc obserwować to jeszcze raz. Chciałam sprawdzić, która jest godzina, ale przypomniało mi się że już dawno temu wyładował mi się telefon.

Kierowca powitał nas lekkim skinieniem głowy i po zapytaniu o mój adres już się nie odezwał. Jechaliśmy w ciszy czasem tylko łapiąc kontakt wzrokowy. Mimo iż starałam się zachować pokerową twarz moje myśli pędziły jak szalone. Z jednej strony chciałabym się spotkać z Danem jeszcze raz, ten wieczór upłynął nam tak cudownie i czułam lekki niedosyt, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie powinnam sobie robić nadziei. On spędzał prawie cały swój czas w trasie, ja na uczelni. Postanowiłam, że cokolwiek się stanie, zapamiętam tę chwilę do końca życia jako jedno ze spełnionych marzeń z mojej listy.

Po, jak dla mnie zbyt krótkim czasie, dojechaliśmy na miejsce. Zaczęłam się okropnie stresować mimo iż obiecywałam sobie, że zachowam spokój. Zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. Nie istnieje przecież protokół postępowania w takich sytuacjach. Krępująca cisza przeciągnęła się zbyt długo więc uznałam, że czas działać.

„To... to był bardzo miły wieczór, dziękuję."

„Dla mnie również." Powiedział Dan po czym podał mi rękę.

Niezgrabnie wysiadłam z auta. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że byłam bardzo roztrzęsiona. Podał mi rękę. PODAŁ.MI.RĘKĘ. Czy my żyjemy w XVIIIw. Nie spodziewałam się ogromnego wylewu uczuć, ale podanie ręki odebrałam jako coś... nieosobistego. Uścisk byłby lepszy. Zdecydowanie. W ten sposób nie pozostawił mi pola do rozmyślań, odebrałam to jak definitywny koniec.

Blue eyesWhere stories live. Discover now