Rozdział 6

31 5 2
                                    


Zaczęłam się trochę stresować. W dodatku poczułam jak na moją twarz wypływa rumienieć.

„Tak." Powiedziałam drżącym głosem, za który od razu siebie skarciłam w myślach. To tylko zwykły spacer, przestań się tak zachowywać. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Zazwyczaj byłam bardziej pewna siebie, niektórzy określili by mnie jako przebojową. Tylko najbliżsi znajomi wiedzieli, kto tak naprawdę kryje się za fasadą pewności siebie i uśmiechu.

Niezdarnie chwyciłam za kurtkę i ruszyłam w stronę drzwi.

„Pa Chrissy, dziękuje ci za to co mi powiedziałaś. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy."

„Też mam taką nadzieję. Powodzenia."

Wyszliśmy na zewnątrz. Lekko się zdziwiłam, że jest już ciemno, gdy wchodziłam do budynku świeciło piękne słońce. Na dworze panował też lekki ziąb i zaczęłam trochę żałować, że nie zabrałam ze sobą niczego cieplejszego do ubrania niż kurtka. Wsiedliśmy do auta, które już na nas czekało, chciałam zobaczyć kto jest kierowcą, ale niestety jego twarz była dla mnie niewidoczna.

„Dokąd jedziemy?" zapytałam.

„Myślałem, że przejdziemy się po starym mieście, o tej porze musi wyglądać przepięknie"

Uff na szczęście przestał już się jąkać.

„To bardzo dobry pomysł, nigdy nie widziałam Madrytu nocą. W dzień właściwie też nie."

„Jak to możliwe?"

„Przyjechałam dopiero parę dni temu, nie miałam jeszcze okazji pozwiedzać."

„W takim razie tym bardziej musimy tam pojechać. Byłem kiedyś w Madrycie i jest to przepiękne miasto. Cieszę się, że będę mógł ci je pokazać."

Reszta drogi minęła nam w ciszy. Nie przeszkadzało mi to, mogłam podziwiać świat za szybą. Kierowca jechał wolno, jakby czytał w moich myślach. Dan po jakimś czasie wyciągnął telefon i zaczął odpowiadać na wiadomości, które nieprzerwanie do niego przychodziły. Nasunęła mi się myśl, że nie mogłabym tak żyć. Nie ważne jaka sława i pieniądze za tym idą, wole jechać i w spokoju podziwiać okolice niż patrzeć się przez cały czas w ekran. Jestem pewna, że nie jest to dla niego taka pierwsza sytuacja.

Po około 15 minutach kierowca zatrzymał auto. Dan podziękował mu, powiedział, że będą w kontakcie i szybko wyskoczył z samochodu. Zdziwiło mnie to, ale zaraz zrozumiałam celowość jego działania, gdy podbiegł do moich drzwi, żeby mi je otworzyć. Zupełnie zaskoczył mnie tym gestem. Jestem przyzwyczajona, że mężczyźni przepuszczają mnie w drzwiach czy pomagają wnieść ciężką walizkę po schodach, ale jeszcze nikt nie otwierał mi drzwi od auta. Muszę przyznać, że zaimponował mi tym małym gestem.

Wyszłam na zewnątrz. Uderzył we mnie podmuch zimnego powietrza. Starałam się nie zatrząść z zimna. „Proszę nie zauważ, że ja tu zamarzam" pomyślałam. Jeszcze tego brakuje, żeby oddał mi swoją kurtkę, która swoją drogą wyglądała na niezwykle ciepłą. Jestem pewna, że byłby skłonny do tego gestu.

Wolnym krokiem ruszyliśmy przed siebie.

„Jesteśmy właśnie na puerta del sol, głównym placu w Madrycie. Na środku placu stoi posąg niedźwiedzia, który zjada owoce z drzewa poziomkowego. Jest to bardzo popularne miejsce na... hmm może lepiej nie powiem"

„Teraz to już musisz bo potem w nocy nie zasnę przez domysły."

„Jest to bardzo popularne miejsce randek" roześmiał się.

„No to się nie dziwie czemu mnie tu zabrałeś" Powiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć. Ugryzłam się w język, ale było już za późno. Rumieniec na mojej twarzy można było chyba z kosmosu zauważyć.

Spojrzał się na mnie swoimi niebieskimi oczami.

„Masz rację" powiedział iuśmiechnął się lekko.    

Blue eyesWhere stories live. Discover now