Rozdział 11 - Nocny koszmar

494 77 11
                                    

Ciemność rozświetlił błysk piorunu. Po chwili rozległ się grzmot.
Gdzie on jest? Co to za miejsce?
Zewsząd wyrastały krzyże różnej wielkości. Pod stopami szeleściły liście. Kamienne, zimne płyty. Cmentarz? Przed nim wyrósł ponury grobowiec. Stalowe drzwi otworzyły się z przeraźliwym piskiem. Czarna otchłań wypełniała wejście. Stanął w progu. Nie chciał wejść, ale coś pchnęło go do środka. Leciał w dół, słysząc za sobą okropny, dziecięcy śmiech. Upadł na drewnianą podłogę. To nie było wnętrze grobowca. Bordowe tapety w staromodne ornamenty. Mosiężne świeczniki i żyrandol, dający blade światło, na środek sali. Podniósł się i podszedł do światła.
Nagle wszystko zaczęło wirować. Rozmazane kształty. Ktoś go wołał. Nie mógł zidentyfikować głosu.
Zamknął oczy. Wszystko ustało.
Światło żarówek zamigotało. Rozejrzał się po wnętrzu. Niby to samo co przed momentem, ale jakby trochę zmienione. Ponownie rozbrzmiał głos.
„Sher-lock... Sher-lock..."
Miarowy dźwięk odbijał się echem.
Zaczął iść przed siebie.
Wąski korytarz. Słabe światło z mijanych świeczników zgasło. Dotknął ściany, aby się nie wywrócić. Wilgotna, chropowata powierzchnia pod palcami. Chłód. Przeszył go dreszcz.
Świat jakby się skurczył. Kamienne schody w górę, a na nich niewyraźna postać. Dał krok do tyłu. Poczuł coś miękkiego pod stopą. Podniósł to, przybliżając do twarzy. Błysły dwa szkliste oczka. Miś. Pluszowa zabawka. Jego miś z naderwaną łapką.
„Sherlocku." Przeniósł wzrok z misia na zbliżającą się postać. Znał ten głos.
„Mycroft?"
„Sądziłem, że będziesz bardziej rozsądny. Pamiętaj, musisz polegać tylko na sobie. Zrozumiałeś?"
To był Mycroft, ale znacznie młodszy. Sam poczuł się jak ośmiolatek.
„Duchy nie istnieją, to tylko twoja wyobraźnia."
Postać zaczęła się rozmywać, głos oddalać. Znów stał w „bordowym pokoju".
Rozbłysło światło. Przymrużył oczy. Rozległ się piskliwy głosik.
„Och, co tak długo? Gra cały czas trwa, mój miły. Twój pupilek już rozegrał swoją partię. Teraz czas na ciebie."
Moriarty siedział na rzeźbionym krześle. Przekrzywiona na prawo korona, lekko suwała mu się na czoło.
„Gdzie on jest!?"
Jim wyciągnął rękę, wskazując przed siebie. Odwrócił się gwałtownie.
Wiszące bezwładnie ciało. Przywiązane do drewnianych desek. Zamknięte oczy przyjaciela. Blada, zmęczona twarz. Powiększająca się na podłodze szkarłatna kałuża.
„John! John!!"

***

Poderwał się gwałtownie, omal nie zderzając się czołem z Watsonem, który przybliżył się zaniepokojony jego dziwnym zachowaniem. Zamrugał lekko zdezorientowany.

– Matko! Sherlocku, doprowadzisz mnie do zawału.

Holmes wpatrywał się przez moment w doktora. John odniósł wrażenie, że został na wskroś przeanalizowany.

– Dlaczego nie śpisz? – zapytał, podciągając się do pozycji siedzącej.

– Chciałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku. To był dość mocny cios w głowę, nie można tego lekceważyć.

– Czuję się świetnie. Idź spać – odrzekł bez przekonania.

– Jesteś pewien? Nie masz nudności, zwrotów głowy? – dodał, chcąc się upewnić.

– Nie, wszystko w porządku.

John popatrzył uważnie na swojego pacjenta.

– Głowa do światła – zarządził, sprawdzając reakcje źrenic. Sherlock z lekkim oporem dał się „obejrzeć". Następnie, Watson chwycił go za nadgarstek, sprawdzając tętno. „Nieznacznie przyśpieszone, ale to może być spowodowane sennymi przeżyciami."
– Patrz na mój palec. – Przejechał palcem wskazującym przed twarzą detektywa. Ten fuknął, łapiąc go za rękę, widocznie znudzony badaniami jakie na nim przeprowadzano.

Sherlock: The Haunted HotelWhere stories live. Discover now