Rozdział 5 - Spotkanie z komisarzem

630 82 35
                                    

Autobus zatrzymał się na przystanku. Wreszcie byli u celu.

– To gdzie teraz? – rzucił John, rozglądając się po okolicy.
W około widać było przeważnie małe, piętrowe domki z czerwonej cegły, z którymi kontrastowały te pomalowane na białe i kremowe odcienie.

– Acredykes 15 – odparł Holmes, wyciągając rączkę od walizki.

– Mam nadzieję, że to niedaleko i jest tam wygodne łóżko, bo mam już dość noszenia tego bagażu – powiedział, patrząc z rezygnacją na swoją walizkę.

– Około 4 minut drogi. Ale muszę cię poinformować, że nie idziemy do hotelu.

– Jak to? To gdzie ty idziesz? – spytał, zatrzymując podążającego już w obranym kierunku Holmesa.

– Nie przyjechaliśmy tutaj wypoczywać, John. Najpierw zajmę się sprawą. To chyba nad wyraz oczywiste, że idę do komisarza po dokumentacje i dodatkowe informacje – wyjaśnił oschle i dodał: – Choć pewnie i tak nie będzie mi miał nic ciekawego do powiedzenia.

– Moment. Chcesz o dwunastej w nocy wpakować się komuś do domu i żądać objaśniania okoliczności morderstwa?

– Tak, właśnie to chce zrobić, a ściślej rzecz biorąc jest za piętnaście dwunasta – odrzekł, obrzucając przyjaciela pobłażliwym spojrzeniem.

– Przecież normalni ludzie o tej godzinie śpią. Nie możesz tak po prostu... – John nie zdążył dokończyć.

– Ależ mogę – rzucił z sadystycznym uśmiechem i ruszył przed siebie.

– Boże, czemu ja się na to godzę? – jęknął pod nosem, podnosząc walizkę z chodnika.

***

Bempton w przeważającej części pogrążone było we śnie. Puste ulice oświetlane były przydrożnymi lampami i nielicznym światłem ze stojących przy nich domów, których mieszkańcy jeszcze nie spali.

– Snujemy się w nocy po mieście, w którym grasuje morderca – mruknął John.
Coraz większe zmęczenie wprawiało go marudny nastrój.

– Dzień jak co dzień – rzucił w odpowiedzi Sherlock, przyspieszając kroku.
John z cichym westchnięciem przełożył walizkę do drugiej ręki i również zwiększył tempo.
Chwilę później znaleźli się wreszcie przed domem komisarza. Piętrowy bliźniak z czerwonej cegły, mały ogródek przed domem, czarny Ford zaparkowany na podjeździe. Sherlock nie czekając ani chwili, był już pod białymi, ładnie zdobionymi drzwiami i wcisnął czarny guzik. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka... Raz, dwa, trzy razy.

– Sherlock, przestań już – skarcił go John. Holmes zdjął palec z guzika, krzywiąc się z niezadowolenia.
Moment po ustaniu denerwującego dźwięku, usłyszeli kroki pod drzwiami. Otwierany zamek i ciche skrzypnięcie. W uchylonej szparze wyłoniła się postać komisarza. Roztargane włosy, wymięty podkoszulek i krzywo przewiązany szlafrok, jednoznacznie wskazywały na to, że przed chwilą się obudził. „Wiedziałem, że tak będzie" – pomyślał John.

– Słucham, o co chodzi? – spytał machinalnie, lekko zachrypniętym głosem, wodząc przy tym zaspanym spojrzeniem po stojących na progu postaciach. Blade światło żarówki nad drzwiami wejściowymi niewiele pomagało w identyfikacji przybyszy. Sherlock przybliżył się do otworu, z którego wychylała się sylwetka policjanta.

– Komisarz, Martin Smith? – stwierdził bardziej niż zapytał i nie czekając na przeciągłe, wymruczane potwierdzenie, kontynuował: – Sherlock Holmes, detektyw–konsultant.
„Jedyny na świecie" – dodał w myślach John.
– A to mój przyjaciel, doktor John Watson. – Wskazał ręką stojącego z tyłu towarzysza.
Komisarz przybrał minę człowiek starającego skupić się na wypowiadanych do niego słowach, przy jednoczesnym analizowaniu sytuacji za pomocą rozespanych, szarych komórek.
– Przyjechaliśmy zająć się sprawą morderstwa Margaret Liam – ciągnął dalej, lecz nieco wolniej niż zwykle, widząc opóźnione reakcje mężczyzny. Ten otworzył szerzej drzwi, poprawiając pasek od szlafroka i zapraszającym gestem, wpuścił ich do środka.

Sherlock: The Haunted HotelWhere stories live. Discover now