Wracając do tematu kosmetyków, wiele gimnazjalistek korzystało już z opcji nakładania drugiej twarzy, zamiast delikatnego podkreślenia urody — nawet niektóre pierwszoklasistki zaczynały czasami przesadzać. Moja mama zawsze chciała, byśmy uczyły się od niej wielu rzeczy, chodziły z nią na zakupy i plotkowały jak najlepsze koleżanki. Jako że Milena czasem używała podkładu, malowała brwi i towarzyszyła mamie przy wybieraniu nowych ubrań, tak ja wolałam spędzać czas w domu, plotek unikałam jak ognia, a moja twarz była naturalnym odzwierciedleniem ziemniaka. No, nie dosłownie, oczywiście. Nie wyglądałam idealnie z wiecznie podkrążonymi oczami, ale też nie czułam potrzeby udoskonalania cery, chociaż to właśnie Agnieszka i Patrycja — najlepsze przyjaciółki, papużki nierozłączki od podstawówki — namówiły mnie na te cienie do powiek oraz szminkę. Wyjątkowo nie protestowałam. W sumie miałam to gdzieś (gówno prawda poraz drugi, ekscytowałam się jak dziecko).

   — Cudna królowa Halloween. — Emil pociągnął moje policzki, uważając na piegi, a następnie odszedł z uśmiechem w kierunku Gabrysi, czyli kolejnej kandydatki do pomalowania farbami.
   A Filip? Jak zwykle bez charakterystyki, bo w końcu po co? Jeszcze nie widziałam, by kiedykolwiek podporządkował się zasadom jakiejś szkolnej zabawy, nie licząc dnia kolorów, w którym nasza klasa miała mieć w swoim ubiorze coś zielonego, z czego większość wybrała po prostu koszulki.
   I już wiedziałam, kto będzie pytany na biologii.

♢♢♢

   — No dobrze, ja szanuję wasze tradycje odnośnie do tych szkolnych zabaw — mruknęła czerwonowłosa nauczycielka, komentując zasadę pytania podczas Halloween, co wyraźnie jej nie odpowiadało — ale doskonale wiecie, że nie muszę stosować się do takich zasad, wy powinniście umieć na dzisiaj materiał z trzech ostatnich lekcji od A do Z.
   Zawsze nas to denerwowało w tej kobiecie. Okej, może chemiczka faktycznie miała zboczenie co do sprawdzania strojów uczniów, ale pani od biologii też nie była doskonała (mimo jej pamiętnego wystąpienia jako Bruce Lee). Oczywiście co lekcję musiała wykładać monologi na temat tego, że nie mamy czasu na jakieś pierdoły, co w rzeczywistości zajmowało jej minimum dziesięć minut.

   Zanim jednak do odpowiedzi stawił się jeden z dwóch chłopaków bez grama charakterystyki czy czegokolwiek halloweenowego, usłyszeliśmy trzykrotnie dzwonek, alarmujący nas o jakimś nieplanowanym incydencie. Nie podejrzewaliśmy, iż próbna ewakuacja wypadała właśnie w tym dniu, a jako że znajdowaliśmy się na najwyższym piętrze, dało to nam pierwszeństwo do zejścia na dół bez większych przepychanek.
   Wybiegliśmy na boisko, kompletnie ignorując prośby o zgranie i trzymanie się grupy. Cóż, ja oraz kilka innych osób umieliśmy się zachować, jednak straciło to sens w momencie, gdy reszta klasy rozbiegła się w różne strony po zejściu ze schodka przed wejściem do gimnazjum.

   — Boże, jak zimno! — krzyknęła Kaśka, blondwłosa gwiazda klasowa, chociaż jako jedna z nielicznych potrafiła zachowywać się miło w stosunku do tej mniej popularnej części uczniów (w tym mnie).

   Musiałam się z nią zgodzić. Mieliśmy prawie listopad, a w krótkich rękawach i strojach halloweenowych staliśmy na boisku, tuląc się do siebie i szczękając zębami. Jakimś cudem nauczyciele zdążyli zabrać kurtki oraz szaliki, a my? Ja rozumiem, ewakuacja, najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo... ale dorośli? To my mieliśmy się stosować do zasad ucieczki ze szkoły, lecz oni już nie, prawda? Świetnie.

   Najpierw myśleliśmy, że wóz strażacki i goście w mundurach są tylko tak dla... hmm, podkreślenia wagi próbnego alarmu? Cóż, było znośnie, póki z sali chemicznej nie zaczęły się wydostawać coraz większe kłęby dymu, przez co dotarło do nas, że trzykrotny dźwięk dzwonka nie był wcale zaplanowany.
   — Jezu... — jęknęła Ewelina, dygocząc z zimna. Ubiegłam jej adoratora oraz jako pierwsza okryłam ją swoją czarną bluzą, odsłaniając mój podkoszulek tego samego koloru. Szkoda, że na cienkich ramiączkach. Czego się nie robi dla przyjaciółki? Jakby tego było mało, zaraz poczułam na sobie miękki materiał, jakim była dresowa bluza Filipa, a on sam pozostał w koszulce z długim rękawem, kompletnie ignorując moje zdziwienie. Blondynka nie wahała się rzucić mu zaskoczonego spojrzenia, a ja poczułam się, jakbym była piątym kołem u wozu, stojąc pomiędzy tą dwójką. Czy powinnam oddać bluzę Filipowi? Ewelina zezłościła się na mnie czy na niego?
   Dlaczego nie potrafiłam rozgryźć jej reakcji?

   Większość uczniów z innych klas zaczęła podskakiwać, co udzieliło się także nam, przez co po chwili ogromne tłumy robiły za kangurki przed szkołą. Tylko kamera by się jeszcze przydała. Patrzyliśmy, jak dym powoli zanika. I już byśmy to wszystko na spokojnie przetrawili, gdyby nie fakt, że na zewnątrz wyszła chemiczka w osmolonych okularach i z dużym cylindrem z kolorową cieczą w środku.

   — Wesołego Halloween! — krzyknęła z szerokim uśmiechem, po czym zawróciła do środka, chwiejąc się zabawnie na nogach w równie mocno pobrudzonych spodniach, co fartuch.

♢♢♢

   Nauczycielka pozwoliła nam chwilkę się porozciągać i rozgrzać, zanim przeszliśmy do kontynuacji lekcji, chociaż odpytywanie postanowiła nam odpuścić ("Nie mamy czasu!"). W sumie sprint do szkoły z boiska niewiele pomógł, a jedynie dostaliśmy mroźnej zadyszki. Oczywiście okazało się, że pani od chemii chciała tylko nas nastraszyć, ale coś jej nie wyszło i faktycznie wybuchł maleńki pożar, z czego było więcej dymu niż ognia.

   — Dziękuję.
   Zerknęłam na pochmurną minę Eweliny, która podsunęła mi pod nos moją bluzę, przez co zorientowałam się, że i ja powinnam być wdzięczna pewnej osobie, zajmującej w tamtej chwili miejsce w rzędzie obok szafek na pomoce naukowe. Uśmiechnęłam się grzecznie i odebrałam swoją własność od blondynki, po czym rzuciłam w Filipa jego ubraniem.
   — Dziękuję! — powiedziałam szczerze, unosząc kciuk. Chłopak uśmiechnął się do nas, co automatycznie przyciągnęło Julkę.
   — Wy to jesteście jak takie trzy proste równoległe — szepnęła wspomniana dziewczyna z entuzjazmem. — Niby obok siebie... ale nigdy razem...
   — Trzy? — dopytałam, kompletnie  zbita z tropu.
   — Wy i Filip, no nie?
   Zaśmiałam się nerwowo, a gdy Portowska wróciła do ławki, przy której Emil bawił się farbami, roztaczając zapach akryli po całej sali, zerknęłam niepewnie na Ewelinę.
   — Wiesz, że ja wcale nie... — zaczęłam bez pomysłu na dokończenie zdania.
   — No tak. Ja też chyba nie — odparła, najwyraźniej prawidłowo odbierając moją aluzję. Zbiła mnie z tropu tymi słowami, gdyż byłam pewna, że szatyn w jakiś sposób się jej spodobał. Nie musiała mi tego mówić wprost, ale nigdy by nie skłamała, a jej zachowanie nie wskazywało na to, by powiedziała prawdę.
   Wróciła na swoje miejsce, które tamtego dnia było obok Oli i przez resztę dnia zachowywała się normalnie, nie licząc tego, że unikała mnie w każdy możliwy sposób.

   Wtedy poczułam, że między nami pękła kolejna nić porozumienia.

✔Syndrom EwelinyWhere stories live. Discover now