— Chcemy. I nie musisz ściągać koszulki jak reszta drużyny — dodał żartobliwie — więc jak?

— Jasne! Chętnie — odpowiedziałam.

Zdecydowanie trochę ruchu mi nie zaszkodzi, a przynajmniej pomoże mi walczyć z natłokiem myśli. Mój ojczym knuł, wiedziałam o tym, ale nie chciałam, by jego plan zniszczył mój. Nie w momencie, gdzie ja i A mieliśmy między sobą wypracowane porozumienie. Podniosłam się i ruszyłam z nim na boisko. Dobrze, że miałam na stopach trampki. Cud to może nie był, ale zawsze były wygodniejsze do biegu, jak powiedzmy sandały.

— Mała, pora skopać tyłek twojemu lubemu — Sander podbiegł do mnie i zarzucił mi dłonie na kark, by móc mocno mnie do siebie przyciągnąć.

Zachwiałam się, podczas gdy on składał całusa na moim czole.

— Jesteś nienormalny — skomentowałam, wywracając oczami.

Zdecydowanie powinnam przeprowadzić kolejny raz testy, na pokrewieństwo z nim. Ktoś się pomylił ostatnim razem.

— Ej! Pamiętaj, w której drużynie grasz...chodź — upomniał mnie z udawanym oburzeniem i mrugnął do mnie.

— Gdzie mam grać?

— W ataku, mała, w ataku — usłyszałam odpowiedź, więc przemilczałam już te poufałości i skinęłam lekkim ruchem głowy.

Zajęłam się krótkim rozciąganiem, podczas gdy reszta zajmowała pozycję i po prostu rozmawiała. Po kilku minutach mężczyzna, który robił za sędziego, zajął się uspokajaniem wszystkich. Mecz miał być wznowiony. Na samą myśl ich powagi się śmiałam, ale wolałam milczeć. Poprawiłam gumkę na kucyku i rozejrzałam się, by móc odnaleźć wzrokiem Adriena.

Uśmiechnął się do mnie, ale jego postawa mówiła wiele o tym, jak był zawzięty i zdeterminowany. Pytaniem było jednak do czego: meczu, czy kłótni o Wagnera?

Wolałam opcję numer jeden, bo w tej drugiej, zdecydowanie był bardziej głuchy na jakiekolwiek argumenty. Nie, żebym nie próbowała mu wyjaśnić tego, że nie rozważałam nawet, by poślubić Sebastiana, co i tak było kłamstwem. W moje urodziny upiłam się, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że Edoardo de Braganca jest bezlitosny i jakiekolwiek walki są bezcelowe. Szczególnie że musiałam pomóc tacie. Jakoś. Jakkolwiek. Nawet kosztem własnego szczęścia.

Zielonooki nie był świadomy tego, że jego propozycja była jednoznaczna z moją przepustką do wolności. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się natłoku moich myśli, co było bezcelowe. Musiałam skupić się na grze i tak też zrobiłam.

Kolejne minuty mijały mi na bieganiu, śledzeniu piłki i ogólnym wczuwaniu się w klimat tego meczu. I jakoś tak szło. I dokładnie tak samo po kolejnym momencie, krzyczałam równie głośno, co reszta, gdy jakaś akcja nie wychodziła, bądź ktoś potykał się na piłce. Nie potrafiłam używać wulgaryzmów w takim samym stopniu, co reszta, a właściwie wcale, ale jakoś im to nie przeszkadzało.
Śmialiśmy się, dogadywaliśmy sobie i bardzo często potykałam się na Adrienie, co raczej było wynikiem naszych wspólnych działań. Okazał się jednym z lepszych zawodników, więc siłą rzeczy, tak jakby odwracałam jego uwagę od piłki i skupiałam ją na sobie. Dodatkowo wszyscy byli zaskoczeni tym, że faktycznie potrafiłam kopać piłkę i moje podania były w miarę celne. Nie posiadałam ich siły i szybkości, ale byłam zwinniejsza i z każdą kolejną chwilą przekonywali się do mnie coraz bardziej.

— Aniołku, zapomniałaś wspomnieć o tym, że grasz — usłyszałam od Adriena, który właśnie przecierał czoło ręką.

Stanął naprzeciwko mnie i uśmiechnął się cwanie, naprawdę szczerze, co zmusiło mnie do odetchnięcia z ulgą, ponieważ zdawał się tym samym facetem, co przed śniadaniem.

Your moveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz