Epilog.

5.6K 323 140
                                    

"Mu­sisz od­na­leźć nadzieję i nieważne, że nazwą ciebie głupcem. "

17 luty 2017


Nie chciałam tutaj być, chociaż musiałam przyznać, że było mi wszystko jedno. Ignorowałam chłód, który przenikał moje ciało. Nie zwracałam również uwagi na śnieg, który pruszył i osiadał nie tylko na moich włosach, ale i twarzy. Nie było żadnego innego miejsca, w którym mogłabym czuć się lepiej jak tu. Niemalże wszyscy się rozeszli włącznie z mężczyznami zatrudnionymi na cmentarzu, którzy szybko uwinęli się z zasypaniem dołu, w którym spoczęła trumna z ciałem mojego taty.

Byłam ja. Tkwiłam w miejscu. Wpatrywałam się w kwiaty, które przyodabiały kopiec ziemi i wiedziałam, że nic nie było i nie mogło być już takie samo.

Moja dusza przemarzła, a serce zatrzymało się na dobre.
Bolało, jak diabli. Nigdy nie sądziłam, że cokolwiek może ranić tak mocno. I nigdy nie przypuszczałam, że przetrwam coś takiego. Zniesienie straty o takiej skali zdawało się być nierealne.

Rozglądałam się dookoła i szukałam taty. Łudziłam się, wciąż miałam nadzieję, chociaż byłam świadoma jego odejścia. Podobno pogrzeb był potrzebny, że dzięki niemu można było rozpocząć proces żałoby i godzenia się ze stratą. Nie potrafiłam patrzeć na to w ten sposób. I nie potrafiłam również wyobrazić sobie kolejnego dnia. Przerażała mnie myśl o jakiejkolwiek przyszłości, nawet jeśli podjęłam już decyzję. Mogłam się wycofać. Mogłam zrobić wiele, ale nie chciałam łamać danego słowa.

— Maleńka, już czas — Chrysander pojawił się tuż za mną i oparł dłonie na moich ramionach.

Przytulił mnie do swojego torsu, najpewniej chcąc mi dodać otuchy, ale pomimo największych starań, mi nie dało się pomóc. Ból był wszechobecny i ogromny, a co ważniejsze, nie mogłam się go pozbyć. Zostało mi zmierzyć się z nim, przyjąć go, zaakceptować i jakoś żyć. Dokładnie taka była by wola taty. Byłam tego świadoma.

Podciągnęłam po raz kolejny, w dość nieelegancki sposób nosem i pokręciłam głową. Nie byłam pewna, co chciałam tym zakomunikować. Nadal nie potrafiłam stąd odejść i nadal nie chciałam tutaj być. Paradoks.

— Daj mi chwilę.

— Stoisz tu godzinę, przemarzłaś, będziesz mieć zapalenie płuc, a Wiktor...

— Nie wspominaj o moim ojcu — ostrzegłam, przerywając mu i wyrwałam się z jego uścisku.

— Mira.

— Nie. Powinien żyć! Do cholery jasnej, on miał żyć! Miał wyzdrowieć, miał całe życie przed sobą! I miał prowadzić mnie do ołtarza, rozumiesz? Miał tu być! Ze mną! Przy mnie... — zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć.

Głos mi się załamał, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak wtulić się w brata i po prostu szlochać. Znowu. Ponownie. Nadal.

— Pora wracać do domu — oznajmił pewnie, właściwie nie pytał mnie nawet o zdanie.

Wsunął dłoń pod moje kolana i podniósł mnie bez wysiłku. Nie protestowałam. Przytuliłam policzek do połów jego płaszcza i objęłam dłońmi kark.

— Właściwie to wyjeżdżam za kilka godzin — przyznałam, wiedząc, że Sander nie znał moich planów.

Jedynie Emilia, połowicznie, ponieważ pomagała mi. Nawet jeśli była przeciwna i odwodziła mnie od jego realizacji.
Blondyn doniósł mnie do samochodu i wsadził na miejsce pasażera. Obszedł auto i wsiadł na swoje miejsce.

Your moveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz