Chapter 37.

3K 265 95
                                    

„We finally fall apart and we break each other's hearts."

12 luty 2017

Wpatrywałam się w zielone tęczówki, których właściciel był dla mnie zupełnie nieznajomą osobą. Chociaż kilka minut wcześniej byłam gotowa dać sobie uciąć rękę za stwierdzenie, że to miłość mojego życia. I aktualnie miałam świadomość, że nigdy nic nie było na pewno, a zranić może nas osoba, co do której mieliśmy najwięcej pewności i bezmiar zaufania. Tkwiłam w miejscu niczym posąg, nie zdolna do tego, by się poruszyć i obserwowałam go, z każdą sekundą dostrzegając coraz więcej bezczelności i samozadowolenia bijącego z jego twarzy.
Nie zdawał się odczuwać wyrzutów sumienia, tym bardziej potrzeby, by się wytłumaczyć.

Zamrugałam powiekami, orientując się, że nadal nie płakałam. Właśnie zdeptano moje uczucia i rozdarto mi serce, a mimo to starałam się być twardą. Chociaż miałam świadomość, że moje oczy obrazują całą gamę bólu, który zalewał i paraliżował moje ciało. Sukienka, która miała być idealną na wieczór pełen zabawy, okazała się perfekcyjnie nadawać do ucieczek z tym głębokim wycięciem na udzie, a i intensywna czerwona barwa współgrała z plamą, która powstała na moim brzuchu, po tym jak wpadłam na kelnera z tacą, gdy chciałam zniknąć i zapaść się pod ziemię. Nie spodziewałam się, że brunet będzie miał na tyle tupetu, by zagradzać mi drogę do windy.

Nie wiem, co takiego chciał osiągnąć, ale staliśmy tak i po prostu mierzyliśmy się wzrokiem. Ja wściekła nie tyle na niego, co na własną naiwność, a on dumny z własnego osiągnięcia. A właściwie mogłam mu przyznać platynę w kategorii niszczenia mnie. W ciągu kilku sekund uśmiercił moje serce.

Przesunęłam wzrokiem po całej jego sylwetce, która okryta idealnie pasującym, czarnym smokingiem potwierdzała teorię, że był niebezpiecznym drapieżnikiem. Z premedytacją, bez najmniejszego zawahania i zdecydowanie przeprowadził cały atak. Z drugiej strony, porównanie go do rekina nie było zbyt trafne, ryba jako zwierzę była usprawiedliwiona, zabijała by przeżyć. Co do motywów ciemnowłosego można było długo spekulować, ale wniosek i tak był jeden. Zniszczenie mnie było formą rozrywki, przyjemności, nie konieczności.

Chwilę obserwowałam jego czerwoną muszkę, mobilizując się do tego, by po prostu odejść. Dokładnie to zamierzałam zrobić. Wzięłam kilka krótkich, płytkich wdechów, czując, że i tak całe moje ciało drży. Dłonie mi się pociły i właściwie cała ja pragnęłam uciec stąd. Nie było tu dla mnie miejsca, o czym przekonywałam się boleśnie z każdą sekundą. I chociaż miałam miliard pytań, nie miałam czasu, by trwać tu i czekać na jakiekolwiek tłumaczenia. Adrien był zadowolony ze swojego działania, nawet dumny. I to ja byłam przegrana. Postawiłam w tej rozgrywce całą siebie, własne serce i przegrałam z kretesem.

Westchnęłam ciężko i zrobiłam krok na przód, licząc na to, że brunet ustąpi. Tak się nie stało, nadal stał przede mną, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni i hardo wpatrywał się we mnie, a uśmiech nie znikał z jego warg. Z warg, które jeszcze wczoraj mogłam całować.

Przełknęłam ślinę i zacisnęłam powieki, chcąc pozbyć się tej myśli z głowy.

Nienawidziłam go.
Każdym możliwym i najmniejszym atomem mojego ciała.
I nie mogłam wykrzyczeć tego światu. Nie mogłam i nie powinnam, a co najistotniejsze - nie potrafiłam, ponieważ uczynienie tego byłoby jednoznaczne z przyznaniem się do porażki. Mogłam przegrać, oczywiście, ale tak długo jak trium Nikosto mógł pozostać między nami, wybierałam właśnie tę opcję.

— Przepuść mnie! — warknęłam, z trudem wypowiadając te dwa wyrazy.

Nie panowałam nad sobą zupełnie, a całą siłę jaką jeszcze posiadałam skupiałam na tym, by nie wybuchnąć płaczem. By nie pokazać mu jak wielki zasięg i spustoszenie miało jego zniszczenie.

Your moveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz