Rozdział 65 : Życie na krawędzi

5.2K 978 541
                                    

BAEKHYUN

Na sali sportowej z każdą kolejną sekundą wzrastała wrzawa, a przy każdym podaniu piłki między zawodnikami Seul kibice krzyczeli i klasali, chcąc dodać swoim ulubieńcom otuchy oraz woli walki.

Do tych kibiców zaliczyłem się również ja, Byun Baekhyun,
jednak w przeciwieństwie do osób na trybunach starałem się wesprzeć tylko jednego zawodnika, który od pewnego incydentu grał o wiele lepiej, praktycznie każdą piłkę wrzucając idealnie do kosza i tym samym nabijając punkty dla drużyny.

Nie wiedziałem, że moja wcześniejsza groźba zadziała tak motywująco na Parka. Brunet zachwycał mnie swoją grą, taktyką oraz bezbłędnymi rzutami z dużych odległości. Kto by pomyślał, że mój crush jest taki utalentowany? Aż mnie duma rozpierała!

Ostatnia minuta meczu. Mimo, iż Chanyeol nadrobił dużo punktów, Incheon wciąż trzymało fason, nie dając się wyprzedzić Wilkom. Drużyny remisowały, a zostało zaledwie kilkanaście sekund do końca rozgrywek. 

Kibice wstawali z krzeseł niesieni emocjami, widząc, jak nagle gospodarze przechwyli piłkę. Zawodnicy zaczęli biec w stronę kosza przeciwników, a komentatorzy łamali sobie języki, opisując mecz.

Złożyłem dłonie jak do modlitwy, patrząc nieprzerwanie na chłopaka z odstającymi uszami, który, nie zważając na zmęczenie, wciąż starał się grać na najwyższym poziomie.
Dasz radę, Chan! Wierzę w ciebie! Wygrasz ten mecz!

- Zitao podaje do Yixinga, tamten kozłuje pomimo otoczenia przez dwóch graczy z Incheon, bezbłędne wymienięcie, Yixing do Parka, w nim nasza nadzieja! Dwójka... wykonuje rzut z dwutaktku... za dwa punkty! Niesamowita akcja! Wilki wygrywają dwoma punktami!

Trybuny zaczęły krzyczeć z radości, tak, jak ja i moi towarzysze. Z emocji nawet dałem się krótko przytulić Jonginowi! Wygrali! Wilki wygrały i to dzięki mojemu zajebistemu kolesiowi niczym z reklamy past do zębów wziętemu!

Uśmiechnąłem się szeroko widząc, jak reszta drużyny gratuluje Chanyeolowi udanego rzutu w ostatnich sekundach. Brunet kiwał głową na pochwały kolegów, jednakże w pewnym momencie zwrócił się w moją stronę, przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Zdębiałem. Nawet z tak dalekiej odległości byłem w stanie dostrzec ciemne niczym smoła tęczówki Parka. Spodziewałem się ujrzeć w jego oczach obrzydzenie moją osobą, ale nic takiego nie dostrzegłem. Gdyby tego było mało... brunet uśmiechnął się do mnie.

Rozchyliłem ze zdziwieniem usta nie mogąc zmusić swojego ciała do żadnej innej reakcji, jak podniesienie temperatury i lekkie drgawki, które były zapowiedzią padaczki. To mi się chyba śni...

- Baekkie? - usłyszałem zaniepokojony głos Kaia. - Wszystko w porządku? Jesteś cały czerwony - zauważył.

***

- Na pewno dojdziesz do domu sam? - zapytał zatroskany Luhan, trzymając swoje małe dłonie na moich ramionach i patrząc mi głęboko w oczy. - Może lepiej zadzwoń po taksówkę, albo pojedź autobusem? A jak nie, to mogę iść z tobą - zaświadczył.

Zaśmiałem się z przesadzonego zachowania kuzyna i pokręciłem przecząco głową. Głupek tak się o mnie martwił, że nie chciał jechać z Sehunem, który zaproponował mu podwiezienie do domu motocyklem.

- Nie, Lulu. Jak już mówiłem, wolę się przejść. Ostatnio mało się ruszam. Spacer dobrze mi zrobi - powiedziałem, łapiąc za dłonie starszego, które zdjąłem ze swoich ramion. - No jedź. - Wskazałem ruchem brody na czekającego nieopodal przy pojeździe bruneta.

Blondyn popatrzył się najpierw na swojego ukochanego, a następnie znów na mnie, po czym westchnął z rezygnacją. Przejażdżka maszyną dwukołową wygrała.

- No dobrze - poddał się - ale masz na siebie uważać. Jeśli ktoś będzie za tobą iść, masz uciekać i zadzwonić od razu do mnie! - rozkazał, machając mi palcem przed nosem.
- Dobrze, dobrze - parsknąłem z rozbawieniem. - Jedź już - ponagliłem Chińczyka.

Luhan uśmiechnął się do mnie na pożegnanie, obrócił na pięcie i w podskokach pognał do swojego księcia na metalowym rumaku.

Sehun, ubrany już w skórzaną kurtkę, nałożył na głowę mojego krewnego kask, po czym zrobił mu miejsce za sobą. Xiao bez problemu wsiadł na motocykl i objął w pasie kierowcę, który zaraz odpalił maszynę.

Patrzyłem w milczeniu, jak Oh wyjeżdża z parkingu, by zaraz dołączyć do ruchu drogowego, tym samym zostawiając mnie samego pod halą sportową. Nie zostało mi nic innego, jak zacząć mój nocny, samotny marsz do domu.

- No, to idziemy - powiedziałem sam do siebie, zaczynając stawiać pierwsze kroki przed siebie.

Po kilkunastu sekundach szedłem już chodnikiem ciągnącym się wzdłuż jednej z bardziej ruchliwych ulic Seoul. O moje ciało lekko uderzał chłodny wiart, rozbudzający zmysły. Z zaciekawieniem obserwowałem neonowe billboardy i wymijające mnie, drogie samochody, których spaliny zatruwały ludzkie płuca.

W nocy nie było już tak tłoczno, jak po południu, wręcz przeciwnie - było bardzo spokojnie, można rzec, że nawet cicho, dzięki czemu wędrówka była dla mnie jeszcze przyjemniejsza.

Szedłem tak z dziesięć minut, mijając zamknięte już sklepy i bary, w których przesiadywali adoratorzy alkoholu i nocnych pogawędek. Czasem udawało mi się nawet podsłuchać kawałków ich rozmów na temat polityki czy też meczy.

Mój beztroski spacer pewnie trwałby jeszcze długo, gdyby nagle mojej uwagi nie odwróciła pewna boczna uliczka Kojarzyłem ją. Kiedyś nią nawet przechodziłem i musiałem przyznać, że bardzo skróciła mi drogę do domu. Bez zastanowienia skręciłem, postanawiając nie przedłużać niepotrzebnie wędrówki.

Włożyłem dłonie do kieszeni nieco za ciasnych dżinsów, które Kai kazał mi nałożyć, po czym westchnąłem cicho, patrząc na swoje stopy. Podeszwy moich butów uderzyły cicho o podłoże, świadcząc o mojej obecności. Z braku zajęcia zacząłem wyciągać wnioski i refleksje z dzisiejszego dnia.

Nauczyłem się pewnych bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze - nigdy nie pozwalaj, by Kai wybierał ci ubrania, które masz założyć. Po drugie - Sehun i Luhan to mega urocza para, którą hardo shippuję. Po trzecie - Chanyeol świetnie gra, szczególnie, gdy jest motywowany groźbami. Po czwarte - uwielbiam jego uśmiech.

A pewnym momencie z zmysłu wyrwał mnie niespodziewany warkot silnika motocyklu, który wypełnił ciemną uliczkę, którą szedłem. Instynktownie obróciłem się w tył, jednak szybko pożałowałem swojego czynu ze względu na światło, które boleśnie poraziło moje źrenice.

Syknąłem pod nosem, zasłaniając oczy ręką. Dało to trochę rezultatu, ponieważ mogłem dostrzec zarys maszyny zbliżającej się bezpośrednio w stronę mojej osoby.

Nie. Nie zacząłem uciekać i drzeć się jak typowy człowiek, chcący zachować swoje życie. Nie zadzwoniłem też do Luhana pomimo jego wcześniejszego rozkazu. Lubiłem życie na krawędzi, o czym świadczyło choćby przyjaźnienie się z Kaiem, oraz wytyczenie sobie na przyszłego małżonka wysportowanego homofoba.

Zmarszczyłem nos, w chwili, w której maszyna zwolniła, a nawet zatrzymała się tuż obok mnie. Z zaciekawieniem podniosłem wzrok na jej kierowcę. Był wysoki, ubrany w czarną kurtkę, a jego głowę zasłaniał kask.

- Potrzebujesz czegoś? - burknąłem, opuszczając rękę, która wcześniej służyła jako zapora świetlna.

Motocyklista trwał jeszcze przez chwilę w bezruchu, trzymając dłonie na rączkach kierownicy, jednak w końcu wyprostował się i sięgając do okrycia głowy, zdjął je, tym samym ukazując swoją dobrze mi znaną twarz.

Kolana się pode mną ugięły, gdy po raz drugi tamtego dnia ujrzałem odstające uszy, czarne, rozwichrzone włosy oraz migdałowe, duże oczy, które w tamtym momencie zdawały się dosłownie lśnić. Kurwa, magic!

- Nie - zaprzeczył koszykarz. - Ale może ty potrzebujesz podwózki, pedałku? - zapytał, uśmiechając się półgębkiem.

_____________________________

1. Przepraszam za długą nieobecność!
2. Przepraszam za krótki rozdział!
3. Przepraszam za błędy, których nie dopatrzyłam!
4. Nie wiem kiedy będzie next, także... no... Nie bijcie! ;_;

Kochanie, poznaj mojego brata!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz