- Zdejmij koszulkę.

Robię co każe. Kładę ją obok siebie, znów będę musiała prać.

- Co to za opatrunek? - pyta i zaczyna rozplątywać supły.

- Mojej własnej roboty - oznajmiam.

- Nieźle sobie sama poradziłaś.

Przez chwilę nie czuję się okropnie. Czuję się dumna ze swojej pracy.

Palce Emiliano pracują nad moimi plecami. Po odplątaniu prowizorycznego bandaża, próbuje zdjąć prowizoryczny opatrunek. Ale ten prowizoryczny opatrunek był złym pomysłem. Krew zaschła i teraz trzeba oderwać wszystko od rany.

- Zaciśnij zęby.

Czuje jak odrywa od mojego ciała kawałki materiału. Stara się być ostrożny, ale mimo wszystko czuję jakby ktoś na nowo robił mi tą ranę. Tylko, że boleśniej niż wczoraj.

- Nie mogłeś mi dać niczego przeciwbólowego?

- Nie mam żadnych tabletek. A wódki ci nie dam, musisz jeszcze dzisiaj pracować.

Śmieję się przez łzy bólu.

- Wiesz, chętnie bym się upiła, by przeżyć ten dzień.

- Nie dziwię ci się - przyznaje. - Ale twarda jesteś. Wytrzymałaś prawie cały trening rozrywając tą ranę jeszcze bardziej. - Odrywa opatrunek. - W sumie wygląda to tak źle, że teraz się zastanawiam, czy rozwaliłaś ją jeszcze bardziej w czasie treningu, czy tak było od początku.

- Raczej już taka była.

Ociera mi ranę wodą utlenioną, która piecze jak skurczybyk.

- Muszę założyć szwy.

- Ale... teraz?

- Tak, teraz. Powinnaś już to zrobić wczoraj.

Pewnie powinnam. Ale przepraszam bardzo, jak miałabym to komukolwiek pokazać?

- Wiesz, jak bardzo korci mnie, żeby cię zapytać co się stało?

- Pewnie bardzo. Ale nic nie powiem.

Emiliano w ciszy i skupieniu zszywa moje rany. Potem zakłada opatrunek, który wygląda o wiele lepiej od tego, który sama sobie założyłam. Podaje mi jedną ze swoich koszulek, która jest za duża, ale przynajmniej czysta.

Wstaję z ziemi i dziękuję mu.

- Odwołujemy treningi na najbliższy tydzień. Rana musi się zagoić. Możesz do mnie przychodzić, żeby zmienić opatrunki - proponuje.

- Przyjdę. Nawet jeśli sama radzę sobie świetnie to tobie to wychodzi rewelacyjnie. - Uśmiecham się do niego.

Tłumaczy jak dojść do jego pokoju i rozstajemy się.

Każdy rozpoczyna swoją pracę.

***

Jakoś sobie radzę. Rana przeszkadza trochę mniej niż rano. Jednak przy pewnych czynnościach boli, więc muszę prosić Mel o niektóre rzeczy. Nie pyta o nic.

Muszę zrezygnować z wymyślnej fryzury dla królowej, więc lekko spinam jej przednie kosmyki z tyłu, a reszta włosów spływa po plecach. Nie mogę nosić niczego w prawej ręce, więc ratuję się lewą.

Królowa znów mi się przygląda. Przez nią cały czas sprawdzam w lustrze czy przypadkiem nie krwawię z rany. Mam wrażenie, że jej wzrok wwierca się w miejsce urazu. Mam wrażenie, że ona wie, co mi się stało...

Wieczorem robię to samo co ostatnio. Królowa każe mi zaśpiewać znów tą samą kołysankę, śpiewam. Królowa zasypia, ja kradnę jej wysuszone kwiaty. Gaszę światło i wracam do swojego pokoju.

Potem odwiedzam Emiliano. Pokój jest tak samo mały jak mój. Jest czysty, nigdzie nic nie leży.

Mężczyzna zmienia mi opatrunek i mówimy sobie „do jutra".

Zasypiam pachnąc lawendą i różami.

***

Z powodu odwołanych ćwiczeń mam rano dużo czasu dla siebie. Przez pierwszy wolny poranek czytam książkę. Kolejna historia jest o wiele lepsza od ostatniej.

Ahiga (ten, który walczy) był już mężczyzną, gdy jego matka została zabita przez groźne zwierzę, zwane Shash (niedźwiedź). Jednak wielu naszych braci nazywało go inaczej, Náʼáłʼah (Rzeźnik). Ahiga zaopatrzony tylko w łuk i włócznię poszedł zgładzić Náʼáłʼah. Samotność doskwierała mu przez większość podróży. Bogowie rozmawiali z nim dotrzymując mu towarzystwa na samym końcu wędrówki. Pytali go dlaczego to robi. Odpowiadał, że przychodzi by pomścić matkę. Bogowie jedynie pokręcili głowami, gdyż wiedzieli, że młodego mężczyznę zawładnęła chęć zemsty.

W starciu z Shash Ahiga przegrał sromotnie. Ciężko ranny został odnaleziony przez Hataałii (Szamana). Ten siedział przy nim, kiedy Ahiga walczył o życie. A walka ta wydawała się trwać wiecznie. Hataałii zmieniał ziołowe opatrunki i parzył napary, które zawsze pomagały. Ale Ahiga wydawał się niechętny do powrotu do ludzi przytomnych. Hataałii zaczął się modlić do Bogów. Zaczął od Aniné (Boga Śmierci), prosząc go o niezabieranie odważnego człowieka. Potem modlił się do Są́ náʼoogą́ą́ʼ (Boga Życia), następnie do Tonteel (Boga Walki). Po powtórzeniu wszystkich modlitw pięć razy Ahiga obudził się.

Wiem co zrobiłem źle, powiedział i wstał, nagle uleczony. Znów odbył wędrówkę do jaskini Náʼáłʼah. Tym razem kiedy Bogowie pytali go czemu chce to zrobić, odpowiedział: „Chcę zgładzić bestię, która zabiła moich braci. Nie chcę już oglądać ofiar. Pragnę, by inni byli bezpieczni". Bogowie kiwają głowami, bo wiedzieli, że Ahiga działa w dobrej wierze.

Ahiga przystąpił do walki. Przewidywał ruchy Náʼáłʼah, unikał jego ostrych pazurów i paszczy. Ahiga z łatwością zabił Shash. W nagrodę od Tonteel otrzymał sztylet.

Sztylet towarzyszył mu w innych starciach i był symbolem walki fizycznej jak i mentalnej.

Na tej samej stronie poniżej znajduje się rysunek słynnego sztyletu, który jak twierdzi podpis pod nim należał do moich rodziców... A teraz należy do mnie...

Sztylet wygląda dokładnie tak samo jak ten, który widziałam w zbrojowni i który planuję ukraść w najbliższym czasie.

Teraz to nie będzie kradzież tylko odzyskanie mojej własności.

Tigre [W TRAKCIE POPRAWEK]जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें