(8)

1.7K 171 4
                                    

        Na dziedzińcu trwała wrzawa typowa dla wojska szykującego się do wymarszu. Wszyscy gotowali się do długo wyczekiwanej walki. Zwiadowcy ładowali prowiant, opatrunki i zapasowy sprzęt na wozy. Siodłali konie, kolejny raz w pośpiechu sprawdzali sprzęt do trójwymiarowego manewru. Eren zakołysał się od klepnięcia w ramię.

        - Wreszcie będziemy mogli zmierzyć się w zabijaniu tytanów. - Jean uśmiechnął się do niego wyniośle, odsłaniając przy tym rządek białych zębów.

        - Nie żartuj - Eren nie podzielał jego entuzjazmu. - To nie jest zabawa, ani jakieś durne zawody. Mamy misję do wykonania, odpowiedzialność za życie ludzkości spoczywa na naszych barkach, a ty jak zwykle jesteś w nastroju do żartów. Honor jest naszą zbroją, a dyscyplina tarczą. - splunął mu prosto pod nogi. - Ty nie masz żadnej z tych rzeczy.

        Jean patrzył na znikającego w tłumie Erena kompletnie zbity z tropu.

        - Jeszcze zobaczysz! Ty też nie jesteś taki święty, za jakiego się uważasz! - krzyknął za Erenem. Kilku zwiadowców, przechodzących w pobliżu, obejrzało się na niego z dezaprobatą. Wkurzony, odwrócił się napięcie i mocno zaciskając pięści, wrócił do swoich zadań.

        Eren znalazł się w spokojniejszej stajni, żeby osiodłać swoją gniadą klacz. Zapach siana, skóry i koni działał na niego uspokajająco. Kiedy wszedł do jej boksu, zarżała cicho na jego widok. Pogłaskał ją po aksamitnych chrapach, szepcząc czułe słowa. Zdjął siodło z haka i narzucił je na grzbiet konia. Trzymając za uzdę, wyszedł ze stajni, przed którą czekał na niego kapral.

        - Tak myślałem, że cię tu znajdę. - Levi wyglądał na wyższego siedząc na swoim potężnym karym rumaku. - Nie mamy czasu do stracenia. - Skierował łeb konia w przeciwną stronę. - Idziemy.

        Eren sprawnie dosiadł swojej klaczy i podążył za kapitanem. Pierwsze kolumny żołnierzy formowały się czekając na rozkaz do wymarszu. Z łopoczącymi na wietrze skrzydłami, wyszytymi na kurtkach i pelerynach, wyglądali niczym stado ptaków gotujących się do lotu. Obaj zajęli pozycje w środku klina. Eren zauważył, że zebrało się sporo gapiów. Nie tak wiele jak podczas ich powrotu, ale wciąż. Ucieszył go ten widok; czuł że Zwiadowcy są ważni i doceniani.

        - Denerwujesz się?

        - Można się przyzwyczaić.

        Powietrze było naelektryzowane charakterystyczną dla bitew mieszanką niepewności i oczekiwania. Eren wyczuwał też intensywny, ołowiany zapach deszczu, który drażnił jego nos i zapowiadał nadciągnięcie burzy. Mam nadzieję, że nie będzie padać - pomyślał. Mgła i ulewa mogły znacznie ich spowolnić, a w najgorszym wypadku pokrzyżować ich plany.

        - Oi, Eren! Nie waż się mnie ignorować. Nie na misji. - Levi krzyknął na niego, posuwając się znacznie do przodu.

        Eren wbił pięty w boki konia, zmuszając go do jechania stępa. Czyli się zaczęło. Walka na śmierć i życie rozpocznie się po przekroczeniu bezpiecznych murów. Bezpiecznych? Czy po upadku muru Maria, te wielkie kamienne bloki, zbudowane siłą ludzkich rąk, jeszcze ich chroniły?

        Takie myśli nawiedzały głowę Erena, aż do momentu, kiedy na horyzoncie pojawił się, majaczący w stalowym świetle dnia, potężny mur. Czasem, gdy na niego patrzył przypominał mu się tamten dzień, sprzed pięciu lat. Kiedy pojawił się Kolosalny Tytan. Na to wspomnienie w jego żołądku budziło się kłębowisko węży. Przełknął ślinę, starając się przywrócić w sobie odwagę i determinację.

        - Gotowy? - spytał Levi. W jego głosie pobrzmiewała troska.

        Eren wziął głęboki oddech. Nie zamierzam dziś umrzeć. Teraz nic nie mogło się nie udać, wszystko musiało pójść po ich myśli. Nie wiedział jeszcze jak bardzo się mylił.

        - Tak!

        Brama uniosła się ze zgrzytem i pojękiwaniem, odsłaniając cel ich wyprawy. Jeźdźcy wytoczyli się przez nią, niczym grzmiąca lawina. To czego zobowiązali się chronić zostawało za ich plecami.

Dwa Rodzaje Skrzydeł || EreriWhere stories live. Discover now