– Nie martw się. Jakby coś się stało, biorę to na siebie – oznajmiam dobrodusznie.

– Jas, nie możesz zawsze narażać siebie za mnie. Pamiętaj, że to też mój błąd. Zaspałam z własnej winy i poniosę za to konsekwencje. – Wstaje i wychodzi.

Siedzę jeszcze przez chwilę, zastanawiając się co zrobię, jeśli mnie wywalą.

***

Przez rozkładanie talerzy, sztućców i pachnących potraw robię się głodna jak wilk. Świeże bułeczki piętrzą się w koszyku, sery leżą w idealnych plastrach, dżemy i konfitury czekają spokojnie w mini miseczkach. Mam wrażenie, że wszystkie te pyszności szepczą do mnie: zjedz mnie.

Razem z Mel przynosimy potrawy i same musimy ustalić co gdzie postawić. Jeśli królowi nie spodoba się nasz układ dań to po nas. Wiele razy kłócimy się, przez co mamy coraz mniej czasu. Najwięcej problemu miałam z rozstawieniem talerzy i sztućców. W domu dziecka mieliśmy tylko jeden rodzaj talerza oraz jeden rodzaj widelca i noża. Tutaj jest ich tyle, że przez pierwsze pięć minut obmyślałam różne układy porcelan, ale w końcu się poddałam. Na szczęście Mel uczyła się tego wszystkiego w domu i nauczyła mnie co gdzie powinno leżeć. Wydaje mi się to absurdalne.

– Ile zostało nam jeszcze czasu? – pytam, stając przed stołem i oglądając nasze dzieło.

– Niecałe pięć minut.

Jednocześnie wzdychamy z ulgą.

– Jestem strasznie głodna – oznajmiam.

– Jak zwykle – odpowiada ze śmiechem. Wtóruję jej.

– Pokazać ci coś czego nauczyłam się w domu?

– Pewnie.

Rozglądam się po jadalni. Nikogo w pobliżu nie ma. Powoli pochodzę do stołu i szybko niczym atakujący wąż chwytam do ręki jedno jabłko, a następnie drugie. Chowam je za plecami.

– Widziałem – oznajmia czyjś głęboki głos.

Powoli podnoszę głowę. Wiem, że Mel cała sztywnieje i po chwili zaczyna się trząść jak osika.

Mam szczęście. To nie król mnie przyłapał. To chłopak mniej więcej w moim wieku. Ale to nie jego wygląd przyciąga moją uwagę. To jego oczy. Pomarańczowe; takie o jakich śniłam, jakie widziałam dzień wcześniej.

Otrząsam się, zdając sobie sprawę, że przyglądam mu się z taką zapalczywością, że aż dziwię się, że się nie zawstydził.

– Nikt tutaj nic nie widział – oznajmiam z przekonaniem.

Odwracam się, podaję Mel jabłko. Ona jednak patrzy na mnie oniemiała i dopiero po jakimś czasie przyjmuje owoc. Z wyzywającym wyrazem twarzy patrzę na mężczyznę. On tylko zaczyna się śmiać głębokim śmiechem. Nie wiem, co go tak bawi.

Rozluźniony z uśmiechem na ustach siada przy królewskim stole. Mam wrażenie, że szczęka opada mi do podłogi. Patrzę na Mel, która cięgle ma taką samą minę – połączenie przerażenia i niedowierzenia. Nie uzyskam od niej żadnych informacji.

Jeśli ten mężczyzna usiadł do TEGO stołu to oznacza, że... pochodzi z rodziny królewskiej. MAm skrytą nadzieję, że jest bardzo dalekim kuzynem i nie ma możliwości nas wywalić czy skrócić o głowę. Może król go nie posłucha jeśli zacznie mu nawijać o moim zachowaniu.

Szybko zjadam jabłko i każę Mel zrobić to samo. Robi co każę i obie wyrzucamy ogryzki do pobliskiego kosza tuż przed tym jak reszta rodziny królewskiej wkracza do jadalni.

Schylamy głowy i dygamy tak nisko jak tylko się da. Tracę równowagę, ale Mel mnie podtrzymuje. Jestem jej za to wdzięczna. Słyszę ciężkie kroki, tupot szpilek, a potem szuranie krzeseł. Rodzina królewska zasiada do stołu.

Cichutko przesuwamy się w stronę barku, na którym stoją dzbanki z wodą, kawą, mlekiem i kilkoma sokami. Mel kiwa na dzban z pomarańczowym sokiem – od tego powinnyśmy zacząć. Biorę dzbanek, a moje ręce zaczynają się trząść. Mel kładzie dłoń na mojej. Powoli wypuszczam powietrze i patrząc prosto przed siebie odwracam się do stołu. Potem jednak się opamiętuję i schylam głowę. Najpierw podchodzę do króla, który siedzi na centralnym, wielkim krześle. Powolutku przysuwam dzbanek do kubka. Na szczęście król mnie nie odtrąca i pozawala mi nalać pół szklanki. Potem przechodzę do królowej, która siedzi po jego prawej stronie. Znów przysuwam dzbanek do szklanki, ale tym razem zostaję odtrącona. Powoli się wycofuję. Przechodzę do mężczyzny siedzącego po lewej stronie króla. Nie zostaję odtrącona, więc zaczynam nalewać sok.

– Wyspałeś się, synu? – pyta król mężczyznę obok mnie.

Mam wrażenie, że dzban za chwilę wypadnie mi z rąk. Dłonie zaczynają mi się trząść, więc przerywam czynność i odstępuję pół kroku.

– Tak, ojcze – mówi, uśmiechając się półgębkiem pewnie z mojej reakcji.

Daję sygnał Mel, żeby przeszła za drugim dzbanem. A ja niezauważalnie wycofuję się pod barek.

W czasie następnych dwudziestu minut odnosimy kilka talerzy i wiele razy dolewamy napojów do szklanek. W pewnym momencie Mel podchodzi do barku z pustym dzbanem i ciągnie mnie za rękę, bym się do niej nachyliła.

– Jas, twoje oczy!

Mówi to tak cicho, że prawie jej nie słyszę. Ale z przerażeniem odwracam się do lustra za mną. Patrzę w swoje oczy, które tak jakby nie są... moje. Niegdyś zielone, teraz jaskrawo zielone – a nawet zielono-żółte. Poruszam gałką oczną, chcąc mieć pewność, że są moje. Są.

Nagle oczy króla, królowej i ich syna zwracają się w moją stronę, widzę ich odbicia w lustrze. Ich tęczówki są żółte, żółto-pomarańczowe i pomarańczowe. Jaskrawe jak moje.

Mam wrażenie jakby moje tęczówki mocniej zaświeciły, a potem zgasły. Zakłopotana spuszczam wzrok.

Nie wiem, co się właśnie stało. I nie chcę wiedzieć.

***

W następnych dniach nie spóźniamy się ani razu.

Koniec końców nie zostałyśmy wyrzucone.

Tigre [W TRAKCIE POPRAWEK]Where stories live. Discover now