Róże są czerwone, fiołki niebieskie...

36.1K 1.2K 223
                                    

(Rozdział po raz pierwszy edytowany, jeszcze pewnie mnie czeka sporo pracy.)

Kobieta unosi grube, krzaczaste brwi do góry.

– Chcesz dla mnie pracować?

Słucham ją jednym uchem. Jej brwi mnie rozpraszają. Gapię się na nie natarczywie mając nadzieję, że zrozumieją moją aluzję i o siebie zadbają. Nie chodzi mi o to, że są brzydkie, ale o to, że... Kurczę, zabiłabym za takie brwi – oczywiście, żeby to było jasne, odpowiednio bym się o nie troszczyła, dzięki czemu nie wyglądałyby jak chaszcze.

Kiedy ja rozmarzam się na temat tych okropnych brwi, kobieta chrząka.

Otrząsam się. Niska kobiecinka chyba się zorientowała, że nieustępliwie wpatruję się w jej małe dzieła sztuki. Pracy mogę powiedzieć „pa pa".

– To już nieistotne. Niech się pani nie kłopocze.

Krótko mówiąc uznałam, że w ten sposób chociaż zachowam swoją dumę, która i tak ostatnimi czasy musi się sporo nacierpieć.

Już mam się odwrócić i odejść, kiedy z ust wyrywa mi się:

– Ma pani naprawdę ładne brwi.

Mam wrażenie, że kobieta za chwilę zagotuje się ze złości. Postanawiam zwiewać gdzie pieprz rośnie, zanim zacznie rzucać we mnie pomidorami ze swojego straganu.

Oddalając się szybkim krokiem, słyszę jak wściekła zwraca się do innej sprzedawczyni:

– Widziałaś to, Elżbieto? Co za bezczelność!

Chichoczę pod nosem, kiedy Elżbieta próbuje ją uspokoić mówiąc, że młodzież już taka jest i radząc jej, żeby się nie denerwowała, bo wyskoczy jej żyłka. Przypomina, że doktor kazał dbać o serce i zabronił się złościć. Sprzedawczyni macha z rozdrażnieniem ręką i już się nie odzywa.

Śmieję się jeszcze przez kilka minut. Wytworne damy patrzą po sobie, unoszą brwi i szepcą coś sobie do ucha, kiedy mnie mijają. Pewnie komentują mój ubiór, lub suchą, zaniedbaną cerę, lub moje idiotyczne – w ich mniemaniu – zachowanie. Ignoruję je skutecznie, wciąż uśmiechając się pod nosem.

Te damy są często nie do zniesienia. Chodzą po ulicy z wysoko uniesionymi głowami i uważają się za nie wiadomo co. To, że mają kasę nie oznacza, że resztę ludzi mogą traktować jak plebs niegodny ich najmniejszej uwagi. Czasami mam ochotę im nakopać, by się otrząsnęły i postawiły empatię ponad złoto.

Niekiedy się zastanawiam, czy zachowywałabym się podobnie, gdybym urodziła się o kilka szczebli wyżej. Gdybym nie zaznała biedy. Gdybym nie zaciągała się w uliczki pełne umierających z głodu lub wyziębienia ludzi. Gdyby jedyną rzeczą jaką w życiu widziałam były bogate salony, czyste ulice, karoce ze szczelnymi kotarami, uniemożliwiającymi wyglądanie na świat za oknem i stoły z górami posiłków nie do przejedzenia.

Czy byłabym wtedy inną osobą? Zapewne. Wychowywałabym się w zupełnie innych realiach.

Jednak nie żałuję należenia do prawie najmniej pożądanej grupy społecznej w królestwie. Tak, jesteśmy najmniej pożądani. Niektórzy zarzucają nam ograbianie królewskiego skarbca i pasożytnictwo. Większość z uśmiechem na twarzach by się nas pozbyła jednym kiwnięciem palca. Przecież i tak jesteśmy niechciani. Po co pozwalać nam żyć dalej, skoro nasze statusy społeczne się nie polepszą? Śmieszne, prawda?

Nabranie do tej ignorancji dystansu kosztowało mnie bardzo dużo czasu. Wiele razy jako mała dziewczynka pytałam, dlaczego tak jest. Jedyną odpowiedzią jaką uzyskiwałam było: „Zło na świecie płynie niemal zawsze z niewiedzy [...].*". Dopiero, gdy dorosłam zdałam sobie sprawę jak dużo jest w tym prawdy.

Tigre [W TRAKCIE POPRAWEK]Where stories live. Discover now