Rozdział 11 - Wieża z wiary

Zacznij od początku
                                    

— Schody? — zdziwiła się blondynka, zastanawiając się, dlaczego ta wieża prowadzi w głąb ziemi, a nie na górę. Niepewnie zrobiła pierwszy krok, chcąc iść dalej, ale młode bóstwo wojny zdążyło już ją w tym uprzedzić. Prychnął pod nosem arogancko i schodził po kręconych schodach, jakby chciał pokazać, że w przeciwieństwie do swojej towarzyszki, on się wcale nie lęka nieznanego miejsca.

— Nie zostawaj w tyle! — krzyknął za siebie. Denerwowało go to, że Eilis nie była przekonana co do zejścia w dół, więc postanowił jakoś ją co do tego przekonać. — Na zewnątrz może być znacznie bardziej niebezpiecznie...

Najwidoczniej to poskutkowało, bo dziewczyna obejrzała się kilka razy, po czym ruszyła jego śladem. Stopnie były wąskie i śliskie, a powietrze wilgotne, przez co na ścianach skraplała się woda. Szli powoli, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Już na tym poziomie dawało się wyczuć ogromną magię emanującą z miejsca, do którego zmierzali. Robiło się coraz ciemniej, gdy światło z powierzchni nie miało jak docierać. Zdawać by się mogło, że idą wprost do samego piekła. 

— Myślisz, że Lucus mógł się pomylić? — spytała po dłuższej chwili milczenia, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Już jakiś czas nurtowało ją to pytanie. Mieli trafić na któreś z upadłych bóstw, jednak tu nie było żywej duszy. — Że przysłał nas nie w to miejsce, które powinien?

— Niemożliwe. Mówił, iż jego moc pozwala na wyznaczanie miejsca, gdzie pojawią się osoby opuszczające Las Błogosławionych. Jeśli nie chciał nas zabić, to przysłał gdzie trzeba. — Wyjaśnił, wciąż jednak nie ufając w pełni opiekunowi Matuti.

Vindicate widział nieobliczalność bijącą z jego spojrzenia, gdy Lucus zaledwie na krótką chwilę dał się ponieść emocjom. To nie było coś, co da się zignorować. Był zdecydowanie zbyt niebezpieczny, aby wracać do niego bez koniecznej potrzeby. Z jakiegoś powodu posiadał też niesamowite pokłady mocy. Za dużo, nawet jak na bóstwo.

— Rozumiem. Więc odpowiedź na to pytanie czeka na dole... — szepnęła do siebie, po czym przypadkowo wpadła na szatyna, który zatrzymał się nagle na schodach.

— Patrz przed siebie — warknął zły, narzekając w myślach na jej towarzystwo.

Wciąż zadawała masę niepotrzebnych pytań, jak i wciąż denerwowała go w najmniej odpowiednich momentach. Westchnął ciężko, powtarzając sobie w głębi duszy, że to tylko człowiek. Że wystarczy trzymać odpowiedni dystans w ich relacjach, a nawet on z nią wytrzyma. Odsunął się trochę w bok, aby Eilis mogła zobaczyć słabe, bladoniebieskie światło dochodzące z dołu.

 — Już niedaleko.

Gdy ciekawość nie dawała za wygraną, przyśpieszyli kroku. W końcu udało im się opuścić wieżę kręconych schodów. Znaleźli się w ogromnej, podziemnej jaskini, a droga, którą przyszli, z tej perspektywy była jedynie niewielką szczeliną w skale. Chłopak zrobił kilka kroków przed siebie, a dźwięk uginającego się drewna pod jego ciężarem wypełnił pustkę. Teraz stał na pomoście. Pomoście, obok którego zacumowana była łódka. Całą tę przestrzeń wypełniało ogromne jezioro. Tafla wody lśniła przepięknym, łagodnym błękitem, dając wystarczająco dobrą widoczność. To miejsce z pewnością nie było niczym zwyczajnym.

Piękne... — powiedziała dziewczyna, prawie bezdźwięcznie. Widok ten rzeczywiście zapierał dech w piersi. Kropelki wody mieniły się na suficie, odbijając blask jeziora niczym pryzmat, w setkach kolorów. Przypominały trochę gwiazdy na nocnym niebie, a ich układ był łudząco podobny do tych w Matuti.

Eilis spojrzała na swojego towarzysza, który nachylał się nad delikatną taflą wody, próbując jej dotknąć. Zauroczony nienaturalnymi nawet dla Niebios właściwościami, zbliżył dłoń na odległość kilku centymetrów, po czym łagodnie musnął nią powierzchnię. Nie był w stanie stwierdzić, ile dzieli go od dna. Najbezpieczniej było zakładać, że całkiem sporo.

 W jednym momencie poczuł, że opuszczają go wszystkie siły. Obraz zaczął się zamazywać. Ostry ból głowy opóźnił jego czas reakcji.

 I to w zupełności wystarczyło. 

Woda uległa spienieniu. Ludzka ręka zacisnęła palce na bóstwie wojny. Wciągnęła go pod powierzchnię niczym wygłodniała bestia. Już po ułamku sekundy znalazł się on na środku jeziora. Leżał na skale, nieprzytomny. 

Obok niego siedziała naga kobieta o rozpuszczonych, falistych włosach w kolorze bardzo jasnego brązu. Jej błękitne oczy promieniowały takim samym światłem, jakim lśnił akwen. Wlepiała je intensywnie w blondynkę, po czym kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze. Była usatysfakcjonowana tym, co właśnie zrobiła. W tak krótkiej chwili zdążyła sparaliżować dziewczynę samym pojawieniem się. 

— Jeśli tylko masz odwagę, to przyjdź po niego — powiedziała donośnym i stanowczym głosem, wskazując skinieniem głowy na łódkę zacumowaną przy brzegu. Wyglądała, jakby nie lubiła sprzeciwu.  

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz