"Sen"

265 23 10
                                    

Pierwsze opowiadanie z tomu "Ogień Uczuć" Mam nadzieję,że Wam się podoba. Utwór dedykowany użytkownitczce Drop_On_The_World,dzięki której wróciłem do prozy i jestem tu. Dziękuję Ci :)
„Sen"
Mieliście, kiedyś tak, że nagle cały świat stawał się jednym wielkim ciężarem? Czymś, co nie ma prawa istnieć? Czymś, od czego byście chcieli uciec, zniknąć na zawsze, w krainę, w której nie będzie absolutnie nikogo?
Albo chociaż ktoś bliski...Najbliższy...
Był piękny lipcowy poranek, słońce grzało niemiłosiernie, a mieszkańcy mojej miejscowości od rana siadali w ogrodach czy na tarasach i opalali się, pili zimne napoje, śmiali się wesoło nie przejmując się nadchodzącymi podwyżkami cen żywności, których nie unikniemy z powodu letniej suszy. Tylko rolnicy modlili się o deszcz, który mógłby napoić ich drogocenne uprawy i przynieść zyski.
Siedziałem na parapecie i patrzyłem przez okno na drogę, szukając wzrokiem tej jednej osoby, która rozumiała, co mi siedzi w głowie, która doceniała moje wysiłki i przyjmowała ich efekty ze szczerym uśmiechem. Tą, dla której byłbym gotów popełnić samobójstwo, gdyby tylko mi kazała, moja Afrodyta, wzór piękna, a zarazem Luna Lovegood z „Harry'ego Pottera", dla obcych ludzi dziwaczka, tak jak i ja. Ta inność nas połączyła, to, że na świat patrzymy sercem, nie oczami...
- Wróci wiosna - zacząłem nucić. - Deszcz spłynie na drogi. Ciepłem słońca serca się ogrzeją...
- Tak być musi - usłyszałem piękny wysoki alt. Jak zawsze weszła niepostrzeżenie. - Bo ciągle się tli w nas ten ogień. Wieczny Ogień, który jest nadzieją.
Odwróciłem się od okna i spojrzałem na moją Afrodytę, na jej szatynowe proste włosy sięgające do klatki piersiowej, na podłużną twarz z pełnymi ustami. Zagubiłem się w głębi jej szmaragdowych oczu, które cenniejsze były od najszlachetniejszych kamieni świata. Dziś założyła soczewki, trochę szkoda, uwielbiam ją w okularach. Ubrana była w czarną koszulkę z napisem „Star Wars" z krótkimi rękawami i zwyczajne jeansy. Nóg nie okrywały buty, u mnie zawsze chodziła boso.
Podszedłem do Martyny, gdyż tak moje słońce miało na imię i objąwszy ją w pasie pocałowałem czule na powitanie.
- Jak zawsze pojawiasz się znikąd, choć cię wyczekiwałem - wyszeptałem, a ta odpowiedziała mi, wcześniej ucałowawszy jeszcze raz.
- To ty w końcu musisz nauczyć się patrzeć - z uśmiechem poprowadziła mnie na łóżko, na które wesoło opadliśmy i weszliśmy w swoje objęcia. Jak zawsze bawiłem się jej włosami, spoglądając w gwiazdy, które wymalowane były na suficie mojego pokoju. Nocą ich efekt naprawdę oszałamiał, miało się wrażenie, jakby patrzyło się na prawdziwe niebo.
- Ile to już czasu... - westchnąłem. - Dwa lata...
- Dokładnie dwa lata, trzy dni i... - spojrzała na zegarek. - dwanaście godzin.
Roześmiałem się szczerze i do bólu, Martyna zawsze dbała o dokładność dosłownie wszystkiego, to było całkiem słodkie oraz czasem nawet zabawne. Zapatrzyłem się w jej twarz, szukając najmniejszej oznaki smutku czy przygnębienia, lecz żadnej nie znalazłem.
Dwa lata, lub dokładniej: Dwa lata, trzy dni i dwanaście i pół godziny minęło od pogrzebu mojej matki. Pierwsze tygodnie po tym wydarzeniu były dla mnie bardzo trudnym okresem, często miewałem myśli samobójcze, lecz dzięki mojemu aniołowi udało mi się odnaleźć ukojenie w sztuce, a konkretniej w muzyce. Martyna jest moim natchnieniem, moją muzą, sensem mojego istnienia...
Sensem, który niedługo miałem utracić...
Od kilku miesięcy moja ukochana walczyła z rakiem, jej stan to się poprawiał, to znacznie pogarszał, lecz ona, mimo choroby, zawsze chodziła uśmiechnięta, każdego dnia była coraz to weselsza, przynajmniej przy ludziach.
Gdy byliśmy sami wypłakiwała się w moje ramię, tuląc mnie żaliła się ze wszystkich trosk i zmartwień, ze swojego bólu. Rozumiałem ją, pocieszałem, nie szeptałem tandet w stylu „Nie martw się, będzie wszystko dobrze" i tym podobne. Zacząłem opowiadać jej o tym, co będziemy robić w zaświatach, gdy do niej dołączę. W takich chwilach zawsze groziła mi, że mnie zabije, gdy się dowie, że po jej śmierci będę z inną. Wtedy śmialiśmy się na cały głos i nasza rozmowa kończyła się namiętnie...
Obudziłem się.
Śnieg sypał bezlitośnie, zima w tym roku okazała się wyjątkowo surowa, tak jak i chłód i pustka w moim sercu. Każdej nocy zasypiałem w takiej pozycji, jakby Martyna wciąż leżała obok mnie, jakby ta rozłąka sprzed pół roku nigdy się nie miała miejsca, jakby ona cały czas tu ze mną była, zupełnie jakby...
Zamknąłem oczy i świadomość.
Delikatny ból.
Cisza.
Pustka.
Krew zaczęła najpierw kapać kroplami, a potem już całym strumieniem wylewała się na panele...
Zaraz się zobaczymy, skarbie...

Ogień UczućWhere stories live. Discover now